Bez zbędnych wstępów, jestem na siebie zła. Jestem zła z kilku powodów, a że nie mam za bardzo okazji, żeby je komuś wykrzyczeć w twarz, wiadomymi odbiorcami mojego wodospadu żółci (hmmm… żółciospadu??) będą potencjalni czytelnicy.

Oczywiście
jestem na siebie zła z przyczyny prostej jak drut (jak włos Mongoła? ^^), że w
myśl zasady, że żadna praca nie hańbi, zdobyłam zatrudnienie i… już mi się nie
chce pracować?! Ludzie, popracowałaś dwa dni i już masz dość, to się nazywa
zapał! Dobra, niby prawda, jaki zapał można mieć do pracy w sklepie spożywczym,
ale jednak… Taaa, do tej pracy nie można mieć zapału, powinnam być dla siebie
bardziej wyrozumiała. Zarobek prawie żaden, a zapieprzasz osiem godzin jak mały
Kazio, uśmiechając się pół dnia do ludzi, których nienawidzisz. A już
najbardziej odczuwam, jak mało zarabiam, kiedy przychodzi baba do sklepu,
krzywi się, wybrzydza, trzy razy każe sobie wybierać odpowiednie marchewki, w
końcu każdą obmaca, żeby w efekcie co? NIE KUPIĆ ANI PÓŁ ZDECHŁEJ MARCHEWKI,
NOSZ KAŻDY MIAŁBY DOŚĆ! Albo inna, przychodzi, rozgląda się i zadaje iście
inteligentne pytanie: „Te truskawki to macie dobre?”. No nie, kurwa, obrzydliwe
=.= Raz odczułam prawdziwą satysfakcję z tego, że tam jestem. Mianowicie wtedy,
kiedy nie sprzedałam gówniarzowi alkoholu. Ludzie, wtedy to się poczułam kimś,
zwłaszcza wtedy, jak smarkaczowi zrzedła ta kozacka minka, a w oczkach zabłysło
mu rozpaczliwe „ale jak to?!”. I jaka byłam z siebie dumna, że powstrzymałam
wredny uśmieszek, kiedy mówiłam „poproszę dowód osobisty, albo dokument
potwierdzający, że jesteś pełnoletni”. Chciałoby się rzec, że pełnoletnia od
pół roku Alu powinna najpierw dobrze obetrzeć wąsy z mleka, ale nie dam się
wrabiać w sprzedaż używek nieletnim. Sama nie kupowałam, jak nie miałam
osiemnastu, to inni też nie będą, a przynajmniej nie u mnie XD
Dobra,
zostawiam sklep w spokoju, chociaż mogłabym godzinami opisywać, co tam mamy i
czego chętnie użyłabym na czyjejś głowie… Na przykład łom, który służy mi do
przeciągania skrzynek po podłodze, wyjątkowo malowniczo wyglądałby
roztrzaskując jakąś niepokorną czaszkę *-*
Yyy?
Miało już nie być o sklepie??
Powoli
zbliżam się do powodu, dla którego jestem na siebie najbardziej zła. Otóż
powodem tym jest ten blog. Ostatnio złapałam się nad rozważaniem, czy sobie nie
darować i złapała mnie wówczas niepojęta wściekłość na mnie samą. Tak samo
skończyła Funga, pozostawiona bez ciągu dalszego i dogorywająca gdzieś w czeluściach
Onetu. Czy ja naprawdę mam aż tak słomiany zapał, że ledwo coś zacznę, to już
mam tego dość i łapie mnie zwątpienie? To jakieś chore! Ludzie, jak tak można w
ogóle? Ale… tak mnie łapie dziwna myśl, czy aby na pewno moje słomiane zapały
to tylko i wyłącznie moja wina? Bo tak naprawdę, co zabija blogi?
Zastanawiałam
się nad tym ostatnio i doszłam do niepokojącego wniosku, że to nie zawsze efekt
złej woli, czy braku organizacji autora. Owszem, Funga zdechła głównie przez
to, że włączyło mi się destruktywne myślenie o treści „to wszystko jest bez
sensu”, ale reszta moich blogów zginęła marnie głównie przez… brak czytelników!
Bo
co jest najważniejsze w pisaniu i publikowaniu tego na blogach? No właśnie.
Zainteresowanie, moi mili. Nie piszemy dla siebie. Gdybyśmy chcieli pozostać w
ukryciu, pisalibyśmy raczej pamiętniki i opowiadakna w zeszytach, a nie blogi,
prawda? Skąd więc bierze się ta obojętność, która wybitnie skutecznie zabija
blogi?
To
wszystko właśnie powoduje, że młode, dobrze zapowiadające się blogi upadają
zanim zdążą się rozkręcić. Smutne to trochę.
Właściwie
nie wiem, po co ja to piszę. Wyszło trochę jak biadolenie „skomentujcie mi
posta, bo jestem sfrustrowana i mam doła”, ale zupełnie nie o to mi chodziło.
Jakoś tak zwyczajnie mnie taka refleksja naszła, sama nie wiem po co i
dlaczego. Ani czemu to ma służyć, niestety.
Chciałam
tu dzisiaj walnąć jakieś felietonisko, pewnie to za które (jakim prawem!)
dostałam w szkole pięć minus, ale jakoś nie mam nastroju na takie rzeczy.
Dlatego wyszło takie nie wiadomo co i nie wiadomo po co. Do tego składne jak
wszyscy diabli. Niemniej, opublikuję sobie to.
A
jak tam u państwa z oczekiwaniem na Euro 2012?? Mnie mecze jakoś nieszczególnie
fascynują, może dlatego, że nie bardzo znam się na piłce nożnej i nie przepadam
za grami zespołowymi. Natomiast niezmiernie intryguje mnie wymiar
społeczno-polityczny tego, było nie było, największego wydarzenia sportowego w
historii Polski. Zobaczymy, co z tego wyniknie. Póki co, mogę polecić do
obejrzenia „Stadiony Nienawiści”, czyli mniej więcej mieszankę prawdy i fikcji
(w proporcjach 3:8) o polskich kibicach. Też Was ciekawi, czy zrobi się z tego
jakiś uroczy skanadalik?
I,
nie mogę się powstrzymać, zadam to pytanie ^^ Wyjdziemy z grupy?? XD
Myślę,
że póki co starczy trucia o niczym, niedługo się odezwę XD Tymczasem pozdrawiam
wszystkich serdecznie, szczególnie Spokoyoh, która z przyczyn mi nieznanych,
wydaje się być zainteresowana tym, co się czasami na Diagnozie dzieje ^^
P.S
to na górze to mniej więcej ja trochę ponad rok temu na wymianie w Berlinie.
Kurczę. Berlin, to były dopiero czasy! Sam wyjazd musiał być nieco destruktywny
dla niektórych części ciała pewnych osób (biedne wątroby!), ale to wcale nie
sprawiło, że nie był wprost niesamowity XD A zdjęcie to nawet nie wiem, kto
zrobił… Tak nam się fajnie skakało na gumowej trampolinie na placu zabaw… Swoją
drogą… Ciekawe, czy tam można było włazić w glanach XD
a dziękuję i również pozdrawiam^^ i dziękuję za komentarz u mnie:) odpowiedziałam na gg, jak coś;)
OdpowiedzUsuńjej, i jestem z Ciebie taka dumna! jak ja chciałabym być przy tym, jak odmawiasz temu smarkaczowi sprzedaży alkoholu...>) toż moja wrodzona nienawiść do procentowych trunków tarzałaby się wtedy z radościXD
i gratuluję znalezienia pracy:) to nic, że nie chce Ci się pracować, tak ma chyba każdy^^' ważne, że chciało Ci się w ogóle podjąć jakąś pracę. nie to co ja...^^' choć szczerze powiedziawszy w te wakacje za bardzo nie będę miała na to czasu... bo to jeden wyjazd, potem dwa tygodnie roboty na fermie krówek i drobiu w ramach obowiązkowych praktyk hodowlanych, potem we wrześniu dwutygodniowa pielgrzymka... zostaje mi właściwie sierpień i mnóstwo rzeczy, które chciałabym zrobić, włącznie z nadrobieniem nauki japońskiego... no i może gdzieś po drodze wcisnąć chwilkę odpoczynku, tak upragnionego po harówce na uczelni...^^'' ech... doba ma zdecydowanie za mało godzin...
słomiany zapał? a tak, znam, też na to choruję^^' jednym z przykładów jest gitara, która po roku kulejącej nauki gry stoi sobie w kącie, a moje umiejętności utknęły na... yy... pięciu piosenkach?^^'' dobrze, że chociaż te blogi jeszcze jakoś ciągnę, choć i to pozostawia wiele do życzenia...== nie dość, że rozdział jest raz na sto lat, to jeszcze mam nieodparte wrażenie, że piszę coraz gorzej...
euro? nawet nie pytaj== przez nie skrócili nam rok akademicki i przez to mieliśmy taki nawał nauki, że szok== poza tym ja się nie znam na piłce nożnej^^'
buziaczki i mam nadzieję, że do zobaczenia na żywo wkrótce;D
Uh. Jak takie babsko przede mną stanie, to mam ochotę kopnąć w kuper, bo nie dość, że kolejkę tamuje (a mi się lód w łapie topi), to jeszcze ma się za taką paniusię, że ho-ho! Ale gratuluję. Samozaparcia i chęci do podjęcia jakiejkolwiek pracy, bo mi się najzwyczajniej w świecie nie chce.
OdpowiedzUsuńGówniarzowi dobrze. Podesłałabym Ci mojego brata, żebyś go ustawiła, bo kretyn nie chce się słuchać starszej siostry.
Słomiany zapał to moje czwarte imię. Niestety.
Ale życzę wytrwałości w przezwyciężaniu :D
Heh. Co do blogowania,to wczoraj wieczorem się na siebie wkurzyłam do tego stopnia,że myślałam że włosy sobie powyrywam. Powodem jest to,że doszło do mnie dnia wczorajszego,iż notki nie napisałam dokładnie od 7 dni i 7 miesięcy. Oprócz tego, dnia 9 lipca wypada mi rocznica założenia. Co więc robiłam dziś cały dzień? Ogłaszałam wszystkim że żyję i przeniosłam całego bloga na Blogspot,urządziłam nową grafikę,dodałam wszystkie rozdziały i krótkie opowiadanie któremu zawdzięczam bdb z polaka. Można? Chyba tak. Teraz tylko muszę się wyrobić z napisaniem rozdziału do 9 i będę z siebie dość dumna.
OdpowiedzUsuńUroczo. I tak za miesiąc czy dwa znowu zawieszę opowiadanie.
A wiesz co jeszcze jest ciekawe? Jak po wyjściu ze sklepu pani X czekasz na jej telefon z zażaleniami. Pewna ekspedientka o tej pani X opowiadała. Zażalenia są najróżniejsze: że sprzedano jej nie tą szynkę, którą miała na myśli, że kabanosy, które kupiła są za suche, a nawet, że kupione przez nią podkolanówki okazały się rajstopami...
OdpowiedzUsuń