sobota, 27 kwietnia 2013

Szyskie artblocki nie rzyją, czyli kolejny wpis bez tematu


Aby zniszczyć w sobie ponad dwutygodniowego artblocka należy:
1) wlać wodę do garnka
2) poczekać jakieś dwa i pół roku, aż woda się zagotuje, w międzyczasie wsadzić do zaparzacza torebkę zielonej herbaty i przysypać ją suszonymi malinami oraz sprawdzić facebooka
3) wziąć chochelkę i za jej pomocą przelać wodę z garnka do dzbanka. Można przy okazji przekląć czajnik, który się zepsuł jakieś dwa miesiące temu lub wcześniej
4) przyjść do pokoju i zorientować się, że zapomniało się kubka z kuchni. Ergo: wrócić do kuchni
5) siąść za biurkiem i przez bite piętnaście minut wpatrywać się w swoje nadobne oblicze w lustrze, a potem wreszcie otworzyć laptopa
6) otworzyć program do odtwarzania muzyki
7) utworzyć nową playlistę
8) wrzucić do niej wszystkie piosenki, które kiedykolwiek kojarzyły się z wiodącą fabułą, szczególnie te, których nie słuchało się od jakichś dwóch lat
9) nałożyć słuchawki i przez długi czas rozkoszować się odnalezionymi na nowo utworami
10) zagadać do kogoś (Ida, dzięki za wczorajszą rozmowę ;*)
11) zrobić drugą herbarę i uzupełnić cukier w cukierniczce
12) obejrzeć „Trainspotting” i starać się nie wrzeszczeć razem z głównym bohaterem na widok dziecka, łażącego po suficie (tak serio, to odpuśćcie sobie ten film, jak nie lubicie nadmiernej psychodeli i rozległego braku sensu)
13) pisać rozdział prawie do pierwszej w nocy
14) wstać rano i całkowicie go przerobić
15) gotowe ;]


Witam, moi mili.
Przyszłam Wam zakomunikować, że oto mój artblock ómarł i całkiem nie rzyje, można znowu zacząć żyć. Wiecie, jakie to potwornie męczące uczucie, taka niemoc twórcza? Potrafi tak dręczyć i dręczyć, że masz wrażenie, że zaraz Cię ta rozpacz i cierpienie zawiodą nad Odrę i pomogą znaleźć jakiś sympatyczny most, z którego możesz się rzucić. Koszmar, mówię Wam. Od takiego artblocka odechciewa się nawet jeść, bo życie tak bardzo traci cały sens…
Swoją drogą, kiedy już pozbyłam się blokady, powinnam unikać mało inspirujących rzeczy, ale nie jest to takie proste. Widzicie, filologia ma swoje dobre i złe strony. Dobrą stroną jest to, że możesz w centrum handlowym obgadywać ludzi po rosyjsku, a oni po prostu myślą, że jesteś Rosjanką. A zła strona to czytanie miliona od (ód?), z których każda wygląda tak samo i po chwili tracisz rachubę, która była do Boga, a która do jakiejś panny o białych piersiach =.= A poza tym zdarzają się jeszcze nieinspirujący ludzie i ich nieinspirujące problemy. Ale cóż można na to poradzić? W sumie znacząca większość świata jest zupełnie nieinspirująca XD
Chcę ognisko z gitarą i śpiewaniem takich starych przebojów, jak „Ela, straciłaś przyjaciela” i „Nie płacz, Ewka”!

A tu macie piosenkę, która mi się tak skromnie skojarzyła podczas dzisiejszej dyskusji z pewnym człowiekiem nad Odrą ;]



To co? Kończymy? Kończymy, co tu jeszcze będę Wam truć? XD 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytelnicy