Był
ciepły, słoneczny dzień, kiedy w majestacie na niebieskim tronie zasiadł
niejaki Bóg Ojciec, mlasnął ze znudzeniem i otworzył na chybił-trafił
kieszonkowy zeszycik sudoku. Z lewej tylnej kieszeni jeansów wyjął mały,
chiński ołóweczek i przyłożył go do papieru. Sudoku na poziomie
super-ultra-hard, nad którym Lucyfer myślał prawie siedemdziesiąt dwie godziny,
On rozwiązał w pięć minut. Odrzucił zeszycik i wydał z siebie ciężkie
westchnienie. Bycie wszechmocnym i wszechwiedzącym bywało wyjątkowo upierdliwe.
Czasami nawet nieco zazdrościł swojemu Synowi, który jako jednocześnie Bóg i
człowiek aż takim wszechideałem nie był i rozwiązywanie logicznych łamigłówek
sprawiało mu niejaką frajdę. Przymknął na chwilę oczy i zazgrzytał zębami. Nic
go nie mogło zaskoczyć. Tak, doskonale wiedział, że za drzwiami niebiańskiej
sali tronowej stoi właśnie Jezus i przeciera zaspane gałki oczne, jednocześnie
zastanawiając się, czy wbić do pomieszczenia, czy też najpierw iść coś zjeść. Wiedział
też, że wejdzie. I wiedział, o co zapyta… I co odpowie… O BOŻE! To znaczy… no,
to znaczy… o matko.
-
Tato, jest taka sprawa… - usłyszał za sobą i odwrócił się niechętnie. Jezus
uśmiechnął się niewinnie i przeczesał dłonią długie do ramion włosy.
-
Ostrzygłbyś się wreszcie – stwierdził Bóg Ojciec, co jego Syn skwitował
znudzonym obrotem patrzałek w lewo. – W co ty się znowu ubrałeś? W ogóle nie
wyglądasz bosko.
-
Jesteś gorszy niż mama – rzucił Jezus, ukradkiem zerkając na swój ubiór, który
tego dnia stanowiły czerwone rurki, glany oraz czarna koszulka z krzykliwym
napisem „WAR IS OVER”. – Chcę być przyjacielem ludzi a nie ich władcą… Jak będę
wyglądał zbyt bosko to… - uniósł gwałtownie ręce, trafnie zauważając, że tata
zamierza mu przerwać. – No, ale to naprawdę działa! Oni mi bardziej ufają,
mówią mi o swoich sprawach… wiesz… są tacy… otwarci, nie? Widzą, że ze mnie
żaden sędzia, tylko równy gość, taki wiesz… spoko ziomek. Rozumiesz?
Bóg
Ojciec stłumił w sobie pełen rezygnacji jęk, ale od facepalmu nie zdołał się
powstrzymać.
-
Ale wracając do mojej sprawy… - odezwał się Syn, korzystając z chwili
ojcowskiego milczenia. – Chodzi o to, że RCC jest pochłonięte niezłym kryzysem,
a my siedzimy tutaj i obżeramy się przysłowiową manną z nieba.
Ojciec
machnął lekceważąco ręką.
-
RCC przetrwało już ponad dwa tysiące lat i nic mu nie zagraża… - mruknął bez
przekonania. Tak naprawdę w swej wszechwiedzy doskonale wiedział, że kryzys
jest realny, ale miał też świadomość, że nie jest tak wielki, by On sam
osobiście musiał się nim interesować.
-
Dobra, przetrwało… - przyznał z ociąganiem Jezus. – Ale teraz jest naprawdę
krucho… No wiesz… Rydzyk, Natanek, Palikot i jeszcze paru, podburzają ludzi
przeciwko nam. Za niedługo połowa naszych wiernych przestanie wierzyć w ogóle,
a druga połowa zostanie fanatykami i rozwali nas od środka.
Niewątpliwie
Jezus miał rację. Poniekąd zawsze ją miał i wybitnie nie lubił tego uczucia.
Chyba nigdy nie zdarzyło mu się jakoś porządnie pomylić, działo się zawsze to,
co przewidział. A że czasami przewidywał rzeczy, co do których wolałby się
mylić… Oczywiście tym razem wcale nie musiało być tak, jak to sobie teraz
wyobrażał, o ile RCC Corporation, którego niepodzielnym szefem póki co był Bóg
Ojciec, ruszy do działania. Mimo to Ojciec jakoś nieszczególnie poczuwał się do
obowiązku, a Jezusa tym bardziej przerażała własna wizja, że dzień wcześniej
rozmawiał z Allahem, szefem Islamu S.A, któremu to realna władza w firmie
została odebrana przez fanatyków właśnie. Do tego dobrze pamiętał wszelkie
próby przejęcia władzy przez fanatyków w RCC i wiedział, że stanowią oni
większe zagrożenie niż ateiści. Otworzył usta, by wyartykułować tacie tę myśl,
jednak zanim zdążył wydać z siebie choćby najmniejszy dźwięk, do sali z hukiem
wpadł długowłosy, niski jegomość odziany w czerń. W żółtych oczach gościło
niebotyczne przerażenie. Zaraz za nim, ślizgając się na pazurach i skamląc
płaczliwie wjechał ogromny, trójgłowy pies.
-
CERBER NIEEEE! – zawył nowo przybyły, jednak posiadające nadmiar głów bydlę nie
zdążyło wyhamować i przywaliło malowniczo w Jezusa, zanim ten zdołał uskoczyć
mu z drogi. Cerber zaskamlał głośniej i skulił się na tyle, na ile mógł,
chroniąc każdą z głów przed niechybnym rąbnięciem prosto w tron. Syn zahamował
glanami, wczepiając paznokcie w sierść psa i jakoś udało mu się powstrzymać
nadchodzącą katastrofę. Odepchnął ze złością zwierzę, wstał z ziemi, otrzepał
się i spiorunował przybysza wzrokiem.
-
Co-ty-tutaj-robisz?! – wycedził przez zaciśnięte zęby, a tamten jakby zmalał
jeszcze bardziej, przygryzając nerwowo dolną wargę.
-
Przeszkodziłem wam? – szepnął, rozglądając się gorączkowo, jakby w poszukiwaniu
pomocy. Cerber zamiast okazać się porządnym psem geniusza zła, zajął się właśnie
łaszeniem się do Boga Ojca i merdaniem ogonem. Niestety na trzy głowy miał
tylko jeden mózg i przez ten niezdrowy podział dysponował umiejętnością
myślenia wyłącznie o jedzeniu i zabawie.
-
Nie, zupełnie nam nie przeszkodziłeś – rzucił z irytacją Jezus. Niski i
zdecydowanie mało urodziwy jegomość odetchnął z ulgą. Niesłusznie, ale o tym
nie wiedział. Pech chciał, że był on typem, który nie zauważyłby sarkazmu nawet
gdyby ten podszedł do niego i przygrzał mu w ryło. Nazywał się Lucyfer i był
niejako wrogiem numer jeden. Kiedyś tam, kiedy RCC dopiero zaczynało swoją
działalność i zdecydowanie nie było jeszcze potęgą, Luc zaczął strajkować, że
chce więcej kasy, której firma wtedy nie posiadała. Do strajku przyłączyło się
paru kolesi, ale nic nie wskórali, a Bóg Ojciec tylko się na nic niepotrzebnie
wnerwił, a zdecydowanie powinien uważać na swoje ciśnienie. Protestujący nie
zostali strąceni do otchłani, ale tylko dlatego, że miłosierny Syn przekonał
tatę, że teraz biedactwa nie będą miały gdzie mieszkać. Od tamtego dnia Lucyfer
włóczy się po kwaterze głównej RCC jak smród po gaciach, a jedyne co robi, to
jeszcze większy bajzel.
-
A o czym rozmawialiście? – zapytał inteligentnie szatan, przekrzywiając łepek w
dziwaczny sposób. Jezus przewrócił oczami i ze znudzeniem streścił mu swój
problem. Lucyfer zaśmiał się cicho, parsknął jak koń i potrząsnął głową. Ojciec
skrzywił się lekko i odwrócił wzrok, lewą ręką głaszcząc Cerbera po prawej
głowie.
-
Palikot mówisz? – zaskrzeczał Lucyfer i gwizdnął cicho. Pies geniusza zła nie
zareagował oczywiście, za nic nie zrezygnowałby z przyjemnego drapanka za lewym
uchem prawej głowy. – Toż to kretyn.
-
Kretyni mają ostatnio sporo do powiedzenia – wtrącił niedbale Bóg Ojciec,
bynajmniej nie mając na myśli Palikota, kiedy artykułował słowo „kretyni”.
-
Dobra, odwołam Palikota – rzucił Lucyfer, a Jezus nie przywalił mu tylko
dlatego, że jego pacyfistyczna dusza była raczej przeciwna przemocy. A poza tym
musiałby przejść więcej niż cztery metry, a w prawym glanie zwinęła mu się
skarpeta i trochę gniotła, kiedy chodził.
-
To on jest twój?!
-
Ale… ale to nie tak, że was nie lubię! – zapiszczał asekuracyjnie szatan. –
Nie, nie, no przecież wiecie… Znaczy się… Jesteśmy kumplami, tak? Ale chciałem…
działalność gospodarczą założyć własną. No i…
-
I podebrać nam wiernych? – warknął Syn. – Luc, tak się nie robi! Ci inni też
twoi? Natanek, Rydzyk? – pokręcił głową, robiąc bardzo smutną minę, od której
Luca chwyciły takie wyrzuty sumienia, że wolałby już tę cholerną otchłań.
Ojciec przyglądał się temu z podniesioną brwią, chociaż bez większego
zainteresowania. Nie znosił tego, że na początku każdej kłótni wiedział
doskonale, jaki będzie finał. To tak, jakby oglądać kryminał, wiedząc od razu,
kto zabija. I tylko Cerber nie przejmował się firmowym kryzysem, w najlepsze
goniąc swój ogon, chociaż niestety na trzy głowy ogon też miał tylko jeden. –
Nie spodziewałem się tego po tobie, Lucyfer – stwierdził oskarżycielsko Jezus i
odwrócił wzrok. Nagle zmarszczył brwi i zwrócił się z powrotem do zrozpaczonego
rozmówcy.
-
Ale zaraz… - powiedział z przejęciem, a Lucyfer podniósł na niego wzrok
niedużych, przekrwionych oczu. – Ty czekaj! Stopniowo tracimy wiernych, ale to
sprawia, że możemy się zabrać za ich odzyskiwanie! No patrz…
Rozejrzał
się gorączkowo, upewniając się, czy ktoś go słucha. Bóg Ojciec przymknął oczy i
osunął się niebezpiecznie na tronie, ale był na tyle grzeczny, żeby nie zacząć
chrapać.
-
Oni zbłądzą, zobaczą, że coś jest nie tak, przeproszą mnie, ja im wybaczę i… -
wyszczerzył zęby w radosnym, triumfalnym uśmiechu, a wielka złota pacyfa, którą
miał na szyi, zalśniła w blasku jego chwały. – To jest kurde myśl!
Po
tych słowach już miał wybiec z sali tronowej w podskokach i pochwalić się swoim
pomysłem mamie, ale coś go zatrzymało. Mianowicie szatan, któremu możliwość
założenia własnej działalności gospodarczej została brutalnie odebrana. Jezus
spojrzał na niego niepewnie i westchnął z rezygnacją.
-
No co? – rzucił niechętnie.
-
No… a może chociaż sąd ostateczny…? – szepnął błagalnie Lucyfer, a Syn
potrząsnął głową.
-
Nie, nie, żadnego sądu nie będzie – burknął. – I trzeba przekonać ludzi, żeby w
to nie wierzyli… I wiesz co, Luc? Ty ich przekonasz.
-
A co ty kombinujesz? – spytał nagle Ojciec, zaliczywszy nieprzyjemne
przebudzenie, kiedy szatan zawył głośno „NIEEEE”, a Cerber zaszczekał lewą
głową, zaniepokojony z lekka. Jezus uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową.
-
Na razie nic, tato – stwierdził spokojnie.
Epickie.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie epickie. Umieram ze śmiechu, a jednocześnie podziwiam ile w tym dystansu, inteligencji, ironii i dowcipu.
Sama jestem jak najbardziej praktykującą katoliczką i bynajmniej nie poczułam się urażona.
Brawo. Po prostu brawo.
Ej, to chyba jednak nie dla mnie. Jestem wierzącą "katoliczką", co prawda... Cudzysłowie z takiej paki, że nie w każdej kwestii zgadzam się z kościołem. No, właściwie nie zgadzam się z nim w większości kwestii, ale nic na to nie poradzę.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, to kompletnie nie jest moje wyobrażenie. Wiem, że to Ty napisałaś i że Ty to tak widzisz, ale... ale ja nie i w tym problem. Nie chcę widzieć mojego Boga inaczej niż widzę teraz, a czytanie czegoś takiego... nie jest dla mnie, po prostu. Nie wiem, jak to mam tłumaczyć xD
mi również udało się utrzymać dystans i się ubawiłamXD nie dostrzegłam tu obrażania uczuć religijnych i generalnie uważam, że przecież Bóg też ma poczucie humoru;D aczkolwiek szanuję inne zdanie, bo sposób odczuwania wiary to osobista sprawa każdego z nas.
OdpowiedzUsuńLucek jest wspaniałyXD taki mały derpikXD rozwala mnie prawie tak, jak Lucek ze skeczu Neonówki;D
ok, nie zapytamXD i tak jesteś lepsza ode mnie, bo Twój mózg przynajmniej nie jest mały, różowy i wełniany i nie leży na półce koło swojego pudełkaXD
buziaczki:)
RANY RANY RANY. XD
OdpowiedzUsuńMnie z kolei łaził po głowie cykl opowiadań o Jezusie i bardzo, bardzo się cieszę, że nie muszę tego pisać, skoro Ty robisz to lepiej. :D Mam nadzieję, że będziesz kontynuować!
Ja wierząca jestem, ale niezbyt gorliwie.
OdpowiedzUsuńTak czy owak, dystans zachowany, a to było nawet zabawne. :D Gratuluję stylu i odwagi! ^^
Pozdrawiam i zapraszam. [Zlodziej-Mysli.blogspot.com]
Bardzo zabawne, ale i dystans, i pewien szacunek mimo wszystko zachowany...
OdpowiedzUsuń