No
cześć, paskudy, co tam słychać?
Ostatnio
się staram i dodaję wpisy regularnie, mam nadzieję, że to doceniacie? I to
wszystko z tej niewysłowionej miłości do Was, och, ach *spływa wazeliną*.
Temat
dzisiejszego wpisu może się jeszcze wyklaruje podczas pisania, ale raczej
wątpię, żebym zdołała tę dzisiejszą bazgraninę na coś ukierunkować. Niemniej,
jako, że tytuł być musi i to w miarę możliwości nadany przed napisaniem…
Dzisiaj będziemy rozmawiać o nudzie.
Postaram
się, żeby wpis o nudzie nudny nie był, ale nie do mnie należy ocena poniższego
tforó. Więc zapraszam ;]
Nuda
jest uczuciem, które tak naprawdę towarzyszy nam cały czas, codziennie po kilka
razy… I jako uczucie wyjątkowo upierdliwe ma też swoje dobre strony, ale o tym
za chwilę.
Kojarzycie
ten moment, kiedy zaczyna być tak nudno, że analizowanie kształtu plam na
ścianie wydaje się Wam pasjonującym zajęciem? Pewnie, że kojarzycie. Nawet
często się to zdarza… Pamiętacie ten najnudniejszy wykład/najnudniejszą lekcję,
na jakie musicie uczęszczać. Od czterdziestu pięciu minut do dwóch i pół
godziny wyjętych z życia – na samą myśl o nich zaczyna się Wam nudzić. Ale
powiem Wam, że jest coś poza tym.
U
mnie na uczelni zorganizowano konferencję naukową i zaproszono na nią studentów
w charakterze maskotek i roznosicieli plakietek. Temat konferencji – kobieta na
przestrzeni wiary i kultury, czy jakoś tak. Czyli całkiem okey… Z pozoru.
Generalnie poszłam tam pełna zapału. Usadziłam tyłek na tak niesamowicie
niewygodnym krześle, że po piętnastu minutach chciał mi odpaść z bólu, i
czekam. Na coś ciekawego czekam. Przyszedł jeden taki wykładowca, którego
zdarzyło mi się bardzo polubić i gdybym nie miała takiego fajnego dziadka,
jakiego mam, mogłabym go zatrudnić w charakterze dziadka. No to się
uśmiechnęłam na jego widok i siedzę dalej. Tak się rozglądam… Zaliczyłam
studencki level up – wiem już, jak wygląda rektor! I dziekan! I w ogóle taka
jestem obeznana, że mi dziekanat może teraz nagwizdać. A potem zaczęło się
gadanie.
Wyjęłam
zeszyt, w którym trzymam mroczne notatki nienawiści i chciałam pozapisywać co
zabawniejsze lub bardziej wkurzające hasła, padające na sali. Nic dziwnego, że
wpadłam na taki pomysł, skoro na dzień dobry usłyszałam od rektora, że „kobieta
jest najlepszym przyjacielem człowieka”, co było ciosem w samo sedno mojego
feminizmu. Do tego obecni ludzie wcale nie uznali tego za faux pas i jeszcze mu
klaskali… Potem nastąpił wykład o jakimś emowatym ikonopisarzu z błędem
ortograficznym w nazwisku, co się ciął po klacie, bo go Emilia nie kochała i
taka się poczułam zainteresowana tematem, że zaczęłam rysować kółka na okładce
zeszytu. Następnie były dwa wykłady po rosyjsku, z których rozumiałam mniej
więcej piąte przez dziesiąte i moje kółka nabrały wymiaru artystycznego, a mój
domniemany zespół paranoidalnej hipochondrii cieśni nadgarstka zaczął
trochę boleć. Ostatni wykład był ciekawy, jeśli chodzi o temat, ale babka,
która go popełniła, używała w nim takiego bełkotu publicystycznego, że z
zainteresowania zaczęłam analizować błoto na moim bucie, w które z samego rana
wdepnęłam.
Wiem,
że sam opis tego wszystkiego może powodować odruchy wymiotne, niemniej czasem
nawet lubię przeżyć takie apogeum nudy, bo… Nuda de facto jest twórcza! Owszem,
moja twórczość ograniczyła się do kółek o wymiarze artystycznym, ale za to
jakie refleksje mnie nachodziły podczas ich rysowania to tylko ja i Duch Święty
wiemy. Moje refleksje generalnie trzymały się mniej więcej tematu konferencji,
czyli w sumie kobiet. Było ich tak dużo, że aż się zastanawiałam, czy nie
rozwinąć którejś do formy jakiegoś felietonu, ale z tym postanowiłam się na
razie wstrzymać. Oprócz tego przyszły mi do głowy cztery różne drogi, żeby
wybrnąć z fabularnego martwego punktu. Oczywiście żadnej nie zapisałam i
zapewne wybrnę z sytuacji piątym sposobem, ale co tam – jest dowód, że nuda
pomaga twórczości? Jest!
A
zatem przeżyłam dzisiaj coś, co sięga dalej niż może sięgać zwyczajna nuda –
doszłam do momentu, że to, co jest tak ohydnie nudne zaczyna nie tylko wciągać,
ale i inspirować do działania. Tak oto czuję się wyniesiona na wyższy poziom
zamułu.
A
tak na marginesie, przytoczę Wam jedną z dzisiejszych refleksji. Przytoczyłabym
gorszą, ale wiem, że bloga czytają osoby niepełnoletnie i rodzice tych osób
byliby niepocieszeni. Zatem, moja łagodniejsza refleksja dotyczyła widzenia
kobiety w internetach. Otóż internety są zUym dzieUem zUego szatana i są w nich
rzeczy zUe i nie dla dzieci. A kobieta według nich składa się w 72% z cycków,
resztę stanowi… reszta, poza mózgiem, bo internetowa kobieta mózgu nie ma.
Oprócz tego jest stworzona do siedzenia w kuchni i/lub seksu, więcej funkcji
nie stwierdzono. W tym momencie weszła dygresja, która stała się osobną
refleksją i którą ze względów estetycznych pominę milczeniem… W każdym razie w
pewnym momencie kiedyś te mobilne cyce przeobrażają się w żonę czyli całe zło
tego świata i tutaj przechodzimy płynnie do popkulturalnego modelu małżeństwa.
Też z dzisiaj, ale o tym może przy okazji kolejnego wpisu ;]
A
teraz P.S. Wiem, że nic do tego nie macie, ale chciałam podzielić się z Wami
moją frustracją. Otóż zostałam w perfidny sposób oszukana i okradziona przez
osobę, po której w życiu bym się nie spodziewała, że może być podłą szują.
Kumplowałam się z tą dziewczyną przez cały poprzedni rok i wydawała mi się
zawsze niesamowicie szczera i uczciwa, więc nie podejrzewałam nic, kiedy
zaproponowała mi, że przechowa mi przez wakacje parę mniej mobilnych części
mojego dobytku. Miała też zaopiekować się moim indeksem i zwaliła zgubienie go
na starostę, a ja musiałam wyrabiać w dziekanacie duplikat. W międzyczasie
zrezygnowała ze studiów i poszła na inny kierunek… i znikła. Miała się z nami
spotkać, ale nas wystawiła, potem poinformowała nas o zmianie kierunku. Później
umówiła się ze mną i mnie też wystawiła, a jak odebrała telefon z mojego innego
numeru, „straciła zasięg” zaraz po tym, jak usłyszała, że to ja. To samo było,
kiedy zadzwoniła do niej moja współlokatorka. Rzeczy, które ma nie są jakieś
nie wiadomo ile warte, niemniej są moje i chciałabym je odzyskać i sama nie
wiem, co jeszcze mam zrobić, bo szczerze mówiąc nie wiem nawet, czy ona
naprawdę studiuje tam, gdzie miała i czy w ogóle mieszka jeszcze w Opolu. Nie
wiem, po co Wam to piszę… Po prostu na nikim jeszcze nie zawiodłam się nigdy aż
tak i przykro mi, że to właśnie ona wylała mi na głowę wiadro zimnej wody.
Dobra,
koniec trucia, idę robić obiad.
Do
następnego, dziobki!
Nuda? A co to jest nuda? Aaa... To ta chwila, kiedy żadne inne rzeczy nie przeszkadzają mi w rozmyślaniu o bliźniakach, tak?xD (ostatnio też o kimś jeszcze:>) Aczkolwiek nie zmienia to faktu, że jak już się nudzić, to przynajmniej na jakichś wygodnych krzesłach...
OdpowiedzUsuńCo do konferencji... Cóż, myślę, że rozczarowanie było podobne jak to, którego doświadczyłam na jednym fakultecie. Spodziewałam się czegoś interesującego, a wyszło na to, że teraz żałuję pieniędzy wydanych na nadprogramowe godziny z przedmiotów fakultatywnych:/ Chociaż i tak najgorszy zawód mogą sprawić tylko ludzie. Przykro mi, że Cię to spotkało:(
Mam nadzieję, że kiedy się spotkamy, to choć trochę poprawi Ci się humorek;)
Buziaczki:)
Nie no, humorek mam całkiem znośny... ale trochę to takie niefajne jest, cała ta sprawa z nią.
UsuńTo było jak ta mina Nostalgia Critica, kiedy się zorientował, że Tommy Wiseau to naprawdę tak marny aktor XD
Czekam na Ciebie jutro ;*
Ja rozróżniam dwa rodzaje nudy - nuda nietwórcza i nuda twórcza. Twórcza występuje w podobnych sytuacjach jak to opisałaś - wpakujemy się na nudny wykład, jesteśmy zmuszeni wysłuchiwać czegoś co mamy daleko gdzieś albo coś w tym stylu. Ja w takich chwilach wyłączam się kompletnie i zaczynam żyć w głowie. Wyobrażam sobie najróżniejsze rzeczy i to jest czasem nawet fajne, bo w innych sytuacjach czasem szkoda mi czasu na takie sny na jawie, a kiedy i tak wiem, że ten czas zmarnuje, to uznaję, że mogę sobie na coś takiego pozwolić.
OdpowiedzUsuńAle nuda nie zawsze bywa twórcza. Czasem dopada mnie w chwilach, kiedy chcę robić coś twórczego, ale nagle odchodzą ode mnie wszystkie myśli, pomysły, energia... zostaje tylko dziwna pustka w głowie. Nudzę się, nie mogąc odzyskać tych myśli, które jeszcze przed chwilą kłębiły mi się w umyśle. Takie chwile to chyba najbardziej zmarnowany czas w moim życiu.
A za zdanie: „kobieta jest najlepszym przyjacielem człowieka” ten człeń ma ode mnie kulkę w łeb. Jak się tylko wreszcie pistoletu dorobię.
To jak skończę studia, co? Bo wiesz... szanuj rektora swego, możesz mieć gorszego XD A pistoletu nikt ci nie sprzeda, niepoczytalna jesteś XD
UsuńJa ostatnio nie mam okazji się nietwórczo nudzić, więc pozostaje mi nuda twórcza, ale wiem, o czym mówisz. Przeżyłam trzymiesięczne wakacje...
Kurczę, coś się rozszalałam z tym zabijaniem ludzi... w ogóle, strasznie niemiła jestem ostatnio... Chyba przystopuję xD
UsuńOj, nie odbieraj mi marzeń! Kiedyś nadejdzie ten dzień, kiedy dostane śliczny nowiutki pistolet...
O matulu, gdyby wziąć moje notatki z co "ciekawszych" wykładów możnaby od razu wykombinować o czym to ja myślałam - wersja obrazkowa. Tia, oprócz tego szlaczki, schodki, szachownice i inne płotki. Dobrze, że w większości moje studia to praktyka, machanie pędzlem bądź ołówkiem, projektowanie na komputerach.
OdpowiedzUsuńA z tą dziewczyną - jakaś chora sytuacja. Rozumiem, że można zrezygnować ze studiów, zmienić kierunek, ale bez przesady żeby zniknąć, zabrać nieswoje rzeczy, zgubić czyjś indeks (w tym momencie byłaby na mojej czarnej liście ludzi do odstrzału). Ja bym się wkurzała nawet o najmniejszą rzecz! Bo jest moja i mam prawo ją odzyskać. Trzymam kciuki żebyś ją wytropiła, zabiła, odebrała co swoje. Jak widać, nikomu nie można ufać!
No, niestety nikomu... Mam nadzieję, że ją znajdę. Chcę odzyskać te rzeczy i już, zwłaszcza, że są mi dość potrzebne. Nie niezbędne i nie wiele warte, ale przydałoby się je mieć.
UsuńNo, na moich studiach zdarzają się nudne rzeczy XD