Witam
państwa ;]
Ten
wpis miał być na specjalną okazję, trzymałam go na 50 postów, ale Puszkin
zepsuł mi i to, bo się wdarł i ukradł pięćdziesiąty wpis ;] No ale, dzisiaj też
jest jakaś tam okazja, bo stuknął mi drugi krzyżyk i taka stara już jestem…
Taka stara, że jak wczoraj kupowałam urodzinową, czerwoną herbatę to nie
zapytali mnie o dowód!
W
każdym razie, koty, z okazji moich dwudziestych urodzin mam dla Was
niespodziankę. Już mówię, o co chodzi…
Kiedyś
przeczytałam na blogu naszej drogiej Idy post na temat jej starego opowiadania.
Do teraz jestem pod wrażeniem jej umiejętności śmiania się z samej siebie i ten
właśnie podziw zainspirował mnie do przeszukania komputera w poszukiwaniu moich
starych zUych dzieU, aby je… zanalizować! Tak jest, moi mili. Kojarzycie
analizy uroczych internetowych opek? No to teraz przygotujcie się na analizę
naprawdę wyjątkowego opka o działającej w moim mieście zaiste wiarygodnej mafii
XD
Analizuje
Alucardyna, opka w sieci na szczęście nie ma ;]
Uratowałem
policjantkę i dostałem za to w nos.
I zawsze zdradzam w tytule rozdziału, co się będzie w nim działo.
Dzień zaczął się bardzo przygnębiająco. Oto
oficjalnie przestałem być szefem mafii, którą stworzyłem i z którą byłem w
zdrowiu i w chorobie. Teraz szefem jest Alameda. Jak się nietrudno domyślić nie
przepadam za nim. Nigdy go nie lubiłem. Ale władzę zawsze przekazuje się
najmądrzejszemu. I tak oto ja, Hadrian Tross, przeszedłem na emeryturę.
Dlaczego nie wygrałem wyborów? Nie wiem. Musiałem zrobić jakiś błąd. Może przy
nieudanym napadzie na bank? Nieważne.
Tak, ponieważ dona mafii wybiera się
poprzez demokratyczne wybory, albo konkurs jak na dyrektora szkoły… Nie, żeby
jakaś sukcesja, zresztą co taki Mario Puzo mógł o tym wiedzieć?
Cały tamten dzień był do dupy.
Całe to opko też ;]
A dlaczego? A dlatego, że ratowałem policjantkę. Po
co? Po cholerę.
Jeśli dostałby cholery od tego ratowania
to jeszcze miałoby to jakiś cień sensu, ale…
A stało się to tak, że szedłem sobie spokojnie,
nikomu nie szkodząc i nie pomagając takimi ładnymi krzaczkami obok tyskich
torów. Towarzyszył mi Stasiu, czyli mój bezdomny, bezrobotny i spłukany kumpel
z gimnazjum.
Idealne towarzystwo dla miejscowego
mafijnego bossa stanowią żule i tak będzie przez cały czas… tak tylko ostrzegam
XD
Stasiu chciał dostać robotę. Wszystko mu było
jedno, czy brudną, czy czystą, byle starczyło na kawalerkę i na życie.
Oczywiście mała Zuzia wiedziała, jakie są
ceny kawalerek w centrum miasta, prawda?
Przyszedł z tym problemem do mnie, bo nigdzie go
nie przyjęli. Trzeba wspomnieć, ze Stasiu skończył edukację na poziomie
trzeciej klasy gimnazjum powtarzając ją trzy razy, do osiemnastki. Z takim,
ekhm, wykształceniem można albo robić u mnie czarny biznes, albo kopać rowy.
Jak widzimy, pan Tross bynajmniej nie
troszczy się o… jakość… swoich pracowników. Co tam, że ktoś na przykład weźmie
kasę i poleci donieść na komisariat… Swoją drogą, co on rozumiał pod pojęciem
„biznesu”?
Ewentualnie można być grabarzem, albo kościelnym.
Bez problemu. Z takim wykształceniem
można przebierać w ofertach parafii poszukujących żula na stanowisko grabarza
;]
No to uprzejmie zaproponowałem mu rozprowadzanie
trawki.
Mafijnym dealerem narkotyków może być
KAŻDY! Don Tross nikogo nie skreśla ze względu na iloraz inteligencji czy
poziom wykolejeństwa życiowego…
A on co? "Nieee, narkotyki to nie
bardzo...". Nie to nie, bez łaski, uczciwy się znalazł! Tak jakbym mu ćpać
kazał. Też nie ćpam i nigdy nie ćpałem.
Patrzcie, jak wybrzydza! Tross, miejże
jaja, człowieku i nie wiem… zastrzel tego żula? Może właśnie dlatego przegrał
wybory na dona? Czujecie, jeśli to się odbywa podobnie jak konkurs na
dyrektora, to komisja zadaje mu pytania… „Panie Tross, jaka jest pana wizja
naszej mafii? – Chcę, aby moja mafia była przyjazna i otwarta dla każdego,
dlatego będę proponował dealowanie trawą każdemu żulowi, który przyjdzie mi się
wypłakać w rękaw, że nie ma na jabola.”
Ale znowu odbiegam od kontekstu.
Zabij się.
Więc usłyszeliśmy, ze nie jesteśmy sami. Dałem nura
w krzaki (w końcu jestem najbardziej poszukiwanym przestępcą w Polsce), a
Stasiu poszedł zobaczyć co jest grane.
Najbardziej poszukiwany przestępca w
Polsce chowa się w krzakach koło torów. Nie, żeby koło tych „krzaków”, które
aŁtorka miała na myśli, mieszkańcy chodzili na spacery z psami. I nie, żeby
były widoczne z ulicy. Absolutnie nie.
Poza tym, czemu on, do wuja pana jest
najbardziej poszukiwanym przestępcą w Polsce? Ukradł ze sklepiku szkolnego gumy
do żucia i batonika?
Wrócił i wyjechał z tekstem, ze "chyba kogoś
gwałcą".
Tak. Gwałt, z którego można wyratować
swoją przyszłą damę serca już na samym początku opka…
Gdybym nie był taki głupi, poszedłbym w przeciwną
stronę. Ale nie! Ja oczywiście musiałem być cholernie szlachetnym rycerzem i
ocalić damę z opresji.
Przecież głupota, szlachetność i
rycerskość to podstawowe cechy najbardziej poszukiwanych przestępców w Polsce.
Dobra, z tą szlachetnością, to nieco przegiąłem.
Przynajmniej co do głupoty miałeś rację,
bro ;]
W każdym razie poszedłem tam, uprzednio każąc
Stasiowi zostać na miejscu.
Bo to ja jestem tró loffem i to ja
uratuję damę… Nie godzi się, żeby pomagał mi w tym jakiś żul bez charakteru i
żadnych cech!
Po prostu chciałem się popisać i tyle.
Bo mam 13 lat, u chłopców w tym wieku
popisywanie się jest normalne ;]
Wyciągnąłem z kieszeni (wait,
skąd? XD) pistolet i przyłożyłem lufę do karku gwałciciela. Nie, żebym
miał ochotę go zabijać, czy coś takiego. Nie, po prostu taki ruch zawsze robi
wrażenie.
Patrzcie, jakim jestem złym bandytą! Ale
tylko się popisuję, nie, żebym chciał się zachowywać jak na przestępcę
przystało…
Dziewczyna klęczała na ziemi, a strzępy policyjnej
marynarki leżały obok niej. Pokonana policja jest jak miód na me serce
„Nienawiść do policji, tak zostałem
wychowany”
ale ona
była dziewczyną, a ja nie lubię, gdy ktoś gwałci dziewczyny.
Chłopców
można, nawet chętnie popatrzę, ale żeby tak dziewczyny? XD
- Nie
warto, stary - powiedziałem. - Bo dostaniesz policyjną pałką w łeb, a to nie
jest przyjemne.
Bo
ona jest bardzo bojowo nastawiona, tylko tak cię nabiera, triksterka…
- Odwal się. Nie masz kogo gwałcić to idź do klubu nocnego!
Co robisz, kiedy ktoś przystawia ci pistolet do karku? Ależ
oczywiście, że pyskujesz! A poza tym, którą stroną myśli ten facet, skoro
uważa, że ktoś, kto przyszedł z pomocą jego ofierze atakuje go, bo… sam chce
zgwałcić tę ofiarę?
No, ale przyzwyczajcie się, że poziom intelektualny przeciwników
Trossa wynosi zwykle -140…
Wywróciłem
wymownie oczami.
- Ja nie
gwałcę. Wiesz, jak łatwo załapać hifa?
- Na pewno
trudniej niż 40000 za ciebie.
40000…
czego? A tak w ogóle to gdzie się podział ten pistolet, co to go boCHater
przyłożył do karku napastnika? Tross, taka krótka lekcja bycia przestępcą –
najpierw strzelaj, później pytaj ;]
Rzucił sie na mnie, jakby miał ochotę mnie udusić. Usunąłem się
grzecznie z drogi, podstawiając mu nogę. Nie ma to jak być podłym padalcem,
takim jak ja.
Bo podstawienie nogi komuś, kto chce cię zabić lub wymienić na
czterdzieści tysięcy jest taaaakie podłe!
Noga w prawdzie trochę zabolała, ale gość tak malowniczo się wywrócił, że
było warto. Niedoszły gwałciciel spojrzał na mnie z nienawiścią i odszedł
wściekły.
Drogie dzieci, komuś, kto był na tyle sprawny, żeby prawie
udało mu się zgwałcić policjantkę i przed chwilą próbował was zabić należy
podstawić nogę i sobie pójdzie… Tylko nie próbujcie tego w domu, bo będzie na
mnie XD
Prawdę
mówiąc, ja też powinienem sobie wtedy pójść. Już zrobiłem wystarczająco
dobrego. Jednak nie potrafiłem jej tam zostawić (w
końcu jestem takim badasem, nie?). Siedziała na trawie i chlipała cicho.
Było mi jej prawdziwie żal. Może to zabrzmi dziwnie, ale miałem wrażenie, ze
powinienem jej to wynagrodzić (a może raczej ona tobie
powinna podziękować?). No to wziąłem się za to wynagradzanie,
nieudolnie, bo nieudolnie, ale jednak.
- Nic ci
nie jest? - spytałem, zrzucając na chwilę maskę z kpiącą miną. Ona spojrzała na
mnie bardzo dziwnym wzrokiem (miała zeza?).
Chyba zorientowała się kto ją uratował. Wstała.
- Zostaw mnie
w spokoju - powiedziała. Tak, na pewno się zorientowała kto. Nie wiedziałem jak
się zachować. Jednak ona jednym ruchem pozbawiła mnie tego dylematu. Co
zrobiła? Dała mi w nos. Tak po prostu, moim skromnym zdaniem bezpodstawnie.
Może
w jej świecie przywalenie komuś znaczy coś miłego, jak „dziękuję”, „co ja bym
bez ciebie zrobiła”?
- Au! Za
co!? – wykrzyknąłem.
- Wiesz co
powinnam teraz zrobić? - przewidywalne pytanie. Powinna zakuć mnie w kajdanki i
odprowadzić na komisariat. Tak zrobiłby każdy wzorowy policjant. A czy ona była
wzorowa? Cóż, chyba aż tak źle nie jest...
Złotko,
jeśli jesteś, jak twierdzisz, najbardziej poszukiwanym przestępcą w Polsce, to
powinna wyjąć paralizator, obezwładnić cię, zakuć i wezwać posiłki…
-
Oczywiście, że wiem - odpowiedziałem drwiąco. - Ale tego nie zrobisz, bo gdyby
nie ja, to by cię ten pacan zgwałcił.
Zamrugała
szybko. Spojrzała mi w oczy. Chyba nie wiedziała, co by
się stało, gdyby nie ja…
- W takim
razie dziękuję - rzekła urzędowym tonem. - A teraz daj mi spokój i wracaj do
brudnej roboty. A policja i tak cię dorwie i pożałujesz!
Dobra,
może i cię uratował, ale… no nic, życzę tej policjantce awansu ;/
Roześmiałem się w duchu. Oczywiście, pożałuję...ale chyba dopiero po
osiemdziesiątce, biorąc pod uwagę tępo "łapania" mnie.
Faktycznie, „tępo” to dobre słowo w tym przypadku…
Patrzyłem chwilę za nią. Bała się. Trzęsła się cała i szła bardzo
niepewnie.
Bo za każdym drzewem może czaić się staw?
I jak rozumiem, wcześniej była taka pewna siebie, bo była w
szoku pourazowym?
Już miałem
za nią iść, kiedy przypomniałem sobie o Stasiu. Wręczyłem mu pięć dych i
pobiegłem za nią.
Nie
wiem, co poetka miała na myśli, nie pytajcie mnie…
- Pozwolisz
sie odprowadzić? Halo, człowieku, nie było przypadkiem
mowy o tym, że jesteś POSZUKIWANY?
Odwróciła
się w moją stronę. Zmieszana wbiła wzrok w ziemię i skinęła głową.
- A jeśli
ciebie złapią to co?
- Najwyżej powstawiają nam przecinki w wypowiedzi…
Uśmiechnąłem
się kwaśno, w sercu ciesząc się, że ona nie życzy mi pudła, ani krzesła
elektrycznego.
Spokojnie,
to Polska, dostaniesz pół roku w zawieszeniu i kuratora i z głowy ;]
- To
napiszą o tym w gazetach, będą oblewać zwycięstwo, a ja niezauważony przez
nikogo dam nogę - odparłem. Nic nie powiedziała, ale i tak zorientowałem się,
ze coś nie tak. Potem zrozumiałem, o co chodzi. Zrobiłem pierwszy błąd. I
niestety nie ostatni...
Po
prostu nie chciała komentować twojej głupoty, bo byłoby ci przykro…
A
co do błędu to chyba też nie pierwszy, co? A nieudany skok i przegranie wyborów
to co, pies?
"Nadeszły chude lata... No to przyjdą
anorektyczne."
Nie ma to jak pseudohumorystyczna
pseudometafora na początek ;]
Obudziłem się z kacem stulecia. Dawno tak mnie nie bolał łeb. Przez
chwilę nie umiałem sobie przypomnieć co właściwie się ze mną dzieje. Nic
dziwnego. Zalałem się w trupa.
Gratuluję… ale przynajmniej widać tu jakiś cień badasowości,
nie to, co wcześniej.
Usiadłem na łóżku. A, już pamiętam. Obchodziliśmy wigilię Bożego
Narodzenia. Hucznie, jak widać...Tak, niektórzy idą się modlić, inni idą pić
wódę...Wstałem i zachwiałem się lekko. Jęknąłem cicho. Pije się fajnie, ale kac
bywa męczący...ale do południa rozejdzie się po kościach.
Do południa? To o której on wstał, o czwartej rano? A
imperatyw ma oczywiście gdzieś to, że w poprzednim rozdziale jedno się kryło w
krzaki (które w końcu grudnia stanowią jeszcze bardziej marną kryjówkę), a
drugie siedziało na trawie…
Ktoś zapukał do drzwi. Nie, nie zapukał, a zagrzmocił. Otworzyłem je.
Czemu ten śnieg tak głośno padaaaa? T-T
- Żyjesz po
wczorajszym? - pyta Romek i ładuje się z bebechem na moją kanapę bezceremonialnie zmieniwszy czas narracji. Zerknąłem
na niego niezadowolony, ale jego tępa, aczkolwiek silna, osoba nie zajarzyła o
co chodzi.
Jak
ktoś jest silny, to musi być głupi, to logiczne…
- Jakoś. A
mogę spytać, czy obecny s z e f też? - wycedziłem.
A
może byś chociaż spróbował przełknąć
tę porażkę z honorem?
- Robi
rozróbę. - Romkowi zrzedła mina. - Nadeszły chude lata. - westchnął. Zakląłem
cicho. Miałem ochotę wywalić Romka z pokoju. Juz zaczynałem mieć dobry humor i
co?
A
co ten cały Romek winien, że wam gorzej idzie bycie przestępcami? Odkryłeś, że
na ciebie nie głosował?
No nadeszły, nie ma się co oszukiwać. Tak się wkurzyłem, że aż mi kac
przeszedł. Wyszedłem więc z meliny, z myślą, że a nóż widelec kogoś uda się
okraść.
A to jest, przepraszam, mafia, czy jakiś gang kieszonkowców?
Swoją drogą, oni w tej „melinie” mieszkają tak wszyscy razem, czy jak?
Miałem w planach długi spacer po Tychach. Szczerze mówiąc to miasto
coraz bardziej schodzi na psy, jednak dla przestępczości jest jak żyzna ziemia
dla zboża. Plony na prawdę są obfite.
No już bez przesady… niby nietrudno znaleźć bardziej
bezpieczne miasto, ale akurat zaawansowana przestępczość to by się nie miała
gdzie tu zainstalować.
Założyłem ciemne okulary, wziąłem długą, biała laskę dla niewidomych i
ruszyłem na spacer. Chciało mi się śmiać z tych wszystkich ludzi. Wystarczy
chodzić jak ślepiec i zaraz wszyscy biorą cię za ślepca. Jak wiele może
zdziałać przebranko i odrobina sprytu...
Taa, jak Janosik przykleił sobie wąsy, to też go nikt nie
potrafił rozpoznać, ale sprytu w tym wszystkim jest taka odrobina, że nie umiem
jej znaleźć…
Wlazł na
mnie jakiś gość. Biznesmen. Zachwiałem się jak niewidomy i nic nie
powiedziałem.
Bo
udawałem również niemowę. Swoją drogą, ludzie w tym mieście mają wytatuowany na
czole zawód, czy co?
-
Stokrotnie pana przepraszam - powiedział facet z nutką współczucia w glosie.
- Ale nic
nie szkodzi - odparłem miękko. Nawiasem mówiąc nic dziwnego, że ślepi są często
psychologami. Sama łagodność tonu robi swoje, a oni dziwnym trafem wszyscy
mówią tak samo.
Yyy…
nie wiem już, w jakim świecie żyje ten gość, ale w moim niewidomi często są
masażystami i nie ma to nic wspólnego z łagodnością ich tonu.
- Wie pan,
spieszę się. Prawdopodobnie jest jakiś namiar na Trossa.
Przy
okazji, moja matka była dziewczynką z anime i tak mi zostało, że mówię
wszystkim, co zamierzam i o czym myślę, mam nadzieję, że panu to nie
przeszkadza?
Kiwam głową jak koń i idę dalej, a biznesmen, który okazał się
inspektorem biegnie do swojego celu, którym niewątpliwie jest komisariat. Cóż,
jaka szkoda, ze tam nigdy nie dotrze (a najcenniejszy
skarb świata sobie spokojnie płynie do Syrakuz…). Zaczaiłem się z
pistoletem i wtedy po raz pierwszy w moim przestępczym życiu przyszła myśl, że
może go jednak oszczędzę.
Przyleciał świerszcz Jimmy i powiedział ci, że jest twoim
sumieniem?
Nic złego nie zrobił. Przecież tylko powiedział odrobinę za dużo, a że
nie patrzy do kogo wietrzy to dla mnie lepiej, bo zostałem ostrzeżony.
Najlepiej zrób go w nagrodę swoim consigliori =.=
Więc stwierdziwszy, ze zabicie gościa byłoby nie fair, schowałem broń.
Moja głowa była jak wielki stadion (pusta w środku i z
otwieranym dachem?). Połowa wiwatowała na moją cześć, a druga połowa
wyła z potępieniem, szydząc "i to ma być najgroźniejszy przestępca w
kraju?".
A trzecia część drugiej połowy skandowała zawzięcie „nie
zaczyna się zdania od WIĘC”
Najgroźniejszy? Bzdura! Co czyni przestępcę "najgroźniejszym"?
Chyba nie rekordowa liczba udanych napadów na banki...
Czyli w poprzednim
rozdziale taki byłeś najgroźniejszy, podły i najbardziej poszukiwany, a teraz
co? Zdecyduj się, chłopie!
A w ogóle, to zawsze sprawdza sie przeszłość przestępcy, by go
ukarać...nie wiem czemu naszła mnie ta myśl.
Miałem trudne dzieciństwo i pochodzę z patologicznej rodziny?
Czy moją przeszłość ktoś sprawdzał? Nawet jeśli tak, to ona mnie nie
ratuje. Wychowałem się w wykwintnym mieszkanku z wykwintną mamuśką i równie
wykwintnym ojczymem.
Myślałam, że określenie „wykwintny” zarezerwowane jest
bardziej dla homara niż dla rodziców i mieszkania, ale niech będzie…
Moja siostra tego nie przeżyła, na swoje własne szczęście umierając w
wieku 3 lat.
No dobra, to akurat jest… traumatyczne.
Co do mojego ojca...cóż, był mordercą. Zabijał "na zlecenie".
Ale to nie ważne.
Jasne, to zupełnie bez znaczenia, że twój tata zabijał ludzi w
ramach pracy zarobkowej… A ten pistolet to Siara ci dał?
A zatem wychowywałem sie w "głębokiej wierze katolickiej",
może dlatego jestem ateistą. Mój ojczym był fanatycznym obłudnikiem (allah akbar?). Potrafił godzinę klęczeć z uniesionymi
rękami na kafelkach, pogrążony w czymś, co nazywał modlitwą. Jako dziecko
codziennie chodziłem do kościoła na siódmą, przed szkołą (no to jest dość przykre…). Dlaczego nazwałem go
obłudnikiem? Dlatego, że wszystko, co robił, robił po to, by sie pokazać. Bo przecież
kto i po co biega po ulicach i ryczy "Bóg jest miłością", jak nie
obłudnik po to, by wszyscy wiedzieli, że jest "wierzący"?
Musiał się ten pan cieszyć ogromnym szacunkiem wśród sąsiadów…
Dlaczego nazwałem go wykwintnym?
Bo podawano go w sosie z czekolady i sera pleśniowego w
najdroższej restauracji w mieście?
Cóż...miał szafę garniturów z Hugo Bossa, półkę z perfumami z
najdroższych firm, ponad setkę krawatów (połowy nie nosił), kafelki w całym
mieszkaniu, podwieszane sufity i najdroższe z możliwych mebli.
Moje biedactwo, to takie straszne! Swoją drogą, co jest
„wykwintnego”, czy chociaż drogiego w podwieszanych sufitach i kafelkach?
Ile miał? Nie liczyłem, ale był multimilionerem. Ile dawał na kościół?
Nic.
„Ile zapisać na pana nazwisko? – Nic” Scrouge mode ;]
Moja matka była niewidzialna. Znikała w cieniu swego męża, zgadzała sie
z nim w każdej kwestii i tak dalej.
Nie była niewidzialna, tylko wiedziała, że w przyszłości
będziesz musiał udawać niewidomego, żeby iść na miasto okradać staruszki, więc
chciała cię na to przygotować…
W gimnazjum uchodziłem za najbogatszego człowieka w szkole. Chyba nawet
słusznie. Wiadomo, jak w szkole wygląda hierarchia. Podobnie jak w siedemnastym
wieku - szlachta i plebs. I jeszcze był król, którym byłem ja. W szkole
przewodniczący, a w domu podwładny...imponujące.
A jako przewodniczący miałeś najpewniej wielką władzę,
nauczyciele chodzili jak w zegarku, a dyrektor i fiordy to ci z ręki jadły?
I tak sobie żyłem jako zwykły zadręczany w domu nastolatek.
A to zadręczanie to polegało na czymś konkretnym, czy tylko na
tym, że rodzice kazali ci chodzić do kościoła?
Aż do pewnego dnia, który nieodwracalnie zapisał się w mojej pamięci
jako najszczęśliwszy w życiu. Pod kościół pod wezwaniem bł. Karoliny zajechała
czarna limuzyna. Wysiadł z niej gościu w ciemnych okularach i skórzanej kurtce.
I zawołał mnie po imieniu, mówiąc, że wiedział, że mnie tu znajdzie. Mój
ojciec...
No, synu, takie widzisz mam auto… Siara mi dał…
Wlazłem niechcący na trawnik. Znak, ze należałoby wrócić do
rzeczywistości. Szkoda, lubię wracać do tego dnia.
Jakiś wyższy level udawania ślepca? Albo faktycznie jesteś
MarySue i nie potrafisz jednocześnie myśleć i iść prosto?
Zaczął padać mokry śnieg. Weseli ludzie świętowali Boże Narodzenie.
Dziwnie mnie to przybiło...bo ja chwilowo nie miałem z kim świętować.
Jemu też się włączył Scrouge mode i zaczął swoją opowieść
wigilijną. Ech.
Przecież te przygłupy z mafii...dwa miesiące i żadnego zysku...
„Mafia, którą stworzyłem i z którą byłem w zdrowiu i w
chorobie…” Dobra, wiem. To, co było w poprzednim rozdziale nie ma znaczenia w
tym, nie powinnam się czepiać…
westchnąłem, a w mojej głowie zaświtała szatańska myśl. Nadeszły dla
nich chude lata? No to nadejdą anorektyczne.
Bo jestem taki zUy, mwahahaha!
Znowu zwycięża żądza zysku...i w ogóle żądza.
Pytanie tylko, co było przeciwnikiem tej… żądzy.
Odłączając sie od mafii, człowiek bierze na siebie pewną przysięgę.
Przysięga, że żałuje, obiecuje poprawę i umrze w miłości
dzieci bożych?
Mafia nie jest głupia, ale zasady ma proste: dołączając się do mafii
służysz jej do końca. Albo przysięgasz, ze nie zdradzisz przestępców.
A oni cię po prostu puszczają i absolutnie nie chcą cię zabić?
To nie mafia, to jakaś cyganeria kieszonkowców i pomniejszych dealerów…
Co da przysięga? Otóż tyle, że nic. Absolutnie nic, bo w dzisiejszym
cywilizowanym świecie jak zaufasz komukolwiek, jesteś spalony na starcie.
Jednak wydanie mafii się nie opłaca i to wszystko. Kończę przynudzać.
Wreszcie. Idziesz się powiesić?
Ja
odłączony od mafii wolny człowiek oświadczam, że przysięgałem. I co? Zaufali
mi. Czy są spaleni na starcie? Zobaczymy.
Bitch, please, co ty możesz zrobić mafii?
Nie wiedziałem, czy dobrze zrobiłem, ale nie miałem siły o tym myśleć.
Na razie zaszyłem sie w kawalerce i czekałem na właściwa okazję, by pobawić się
kosztem naszej kochanej, rozwalającej sie mafii.
Mafia się rozwala, bo opuścił ją mózg, jak rozumiem? Skoro
poza Trossem były tam same przygłupy… Zresztą ciężko się dziwić, że skład tej
bandy jest jaki jest, skoro ich don przyjmuje do niej byle kogo, nie?
Byłem trochę przybity, jednak powody do radości tez były. Policja
zaczęła strajkować o większe płace. O, ile mądrości jest w powiedzeniu, ze
"jak kota nie ma, myszy harcują"! Aż się serce raduje od patrzenia na
kwitnący ciemny interes.
Tyle okradzionych staruszek, tyle porysowanych samochodów,
tyle zastraszonych siedmiolatków… Oh, wait.
[Przyłazi Stasiek i pyta Trossa, czy pewne mieszkanie jest
jego. Wytnę, bo podałam tam swój dokładny adres XD]
Szczęka mi
opadła. Skąd ten książę żuli wie takie rzeczy? Mieszkanko na Piłsudskiego... komuś
je wynająłem przez Internet. Ładne było. Miało taki fajny rozkład...zatruł je
mój ojczym, dlatego je wynająłem.
Wcale
nie chcę wiedzieć, co taka ciepła klucha, jak ty, zrobiła z prawowitym
właścicielem…
[Nic
niewnoszący dialog, cut off]
Szatan z
tego Stanisława. Wcielony szatan. Tak więc dowiedziałem się, że mieszkanko na
Piłsudskiego gości policjantkę, niejaką Aleksandrę Żurawik. Wziąć policjantkę w
"zastaw" i już prosta droga do wprowadzenia sycylijskiego systemu
rządów. Tychy wejdą w posiadanie mafii i staną sie światową metropolią, stolicą
europejskiej przestępczości...piękna wizja...A zrealizować ją mogłem dzięki
Stasiowi i jego wypowiedzi: "A nie wisi ci on przypadkiem czynszu?".
Co za szatanek. Ha, Antoni nie ma u mnie długu. Ale może zacząć mieć...
Jakiś
koleś jest mu coś winien, dlatego on weźmie jego córkę jako zakładniczkę, a
Tychy kupią mafię? To ma sens… To ma nawet dwa sensy!
- Ty szatanie - powiedziałem ze szczerym podziwem. On roześmiał sie
tylko. Dałem mu dwie stówki. Powiedział tylko, ze cieszy się, że mógł mi pomóc
i poszedł. Wiedziałem doskonale, ze Stasiu zaraz przepije te pieniądze. A z
resztą, niech pije na zdrowie. Ja miałem już plan i los Księcia Żuli niewiele
mnie obchodził. Mnie rzadko obchodzi czyjś los (bo
jestem taki zUy… *ziew*). A plan był taki, by wyciągnąć od przyszłej
ofiary - Aleksandry - jak najwięcej informacji, rozwalić policję i tyle.
Pokonać to miasto.
Bo miastem rządzi właśnie policja… Tak. Logiczne.
Najlogiczniejsze na świecie…
[Tross
gotuje obiad, nuci hymn GKS-u Tychy, a potem jedzie do wspomnianego wyżej
mieszkania. Nudy.]
- Słucham?
- odezwał się grubawy facet, który otworzył drzwi. Przedstawiłem się z dostojną
miną i pokazałem mu pismo. Spojrzał na mnie. - Nie...niemożliwe...
- A jednak.
- Nie mam
tyle - powiedział cicho. Żal człowieka. To przecież tylko głupie 10000, a on
nie ma.
Może
jeszcze gotówką byś chciał te głupie dziesięć tysięcy? Przecież nie ma czego
wpłacać na konto, to tylko drobne na lody… ;]
- To nie
mój problem. Uczciwie wynajmuję panu to mieszkanie i oczekuję uczciwej wpłaty.
Szczerze
powiedziawszy nigdy nie przypuszczałem, ze mogę wypowiedzieć tak paskudne
kłamstwo. Sam siebie czasem podziwiam.
Wiemy,
wiemy, jesteś zUy i cierpisz na bezpodstawny samozachwyt…
- Jeśli nie
zapłacę? - spytał ze strachem.
- To chyba
jasne - sam bym się przestraszył swojego spokojnego tonu. Coś strasznego. Zero
jakichkolwiek ludzkich uczuć (ekhm...tu warto wspomnieć, ze tak mnie widzi
władza i że powinienem zacząć się starać zapracować na
taki wizerunek…).
Do
policjanta mówi się „panie władzo”, ale drogi przestępco, to ma taką samą moc
sprawczą, jak mówienie „pani profesor” do nauczycielki w liceum…
- Niech mi
pan da trochę czasu...- poprosił cicho, nie wiedząc nawet, że robi to, na co
czekam.
- Dwa
tygodnie - odparłem zimno. - Ale nie za darmo.
W tym
momencie do przedpokoju weszła Aleksandra. Poczułem jak sztywnieją mi mięśnie (bitch please!). Rozpoznałem ją od razu. To ją
ratowałem od gwałtu. Ona mnie też rozpoznała, ale wcale nie ucieszyła się na
mój widok. Podeszła do mnie.
- Co robisz
w moim domu, Tross? - spytała lodowato. Roześmiałem się drwiąco.
Hej,
ci ludzie właśnie się dowiedzieli, kim jesteś, najbardziej poszukiwany
przestępco! Może powinieneś raczej stąd spieprzać, a nie się drwiąco śmiać,
zanim zamkną cię w łazience jak niegrzecznego kota i wezwą brygadę
antyterrorystyczną?
- To m ó j dom, Aleksandro. Moja własność - uświadomiłem
ją. - Jak już mówiłem, nie za darmo - zwróciłem się do jej ojca. - Biorę ją w
zastaw, a pan ma dwa tygodnie na oddanie mi pieniędzy.
- Co?! Przecież...
- Zamknij się - rzuciłem w stronę dziewczyny. - To jak?
Antoni skinął głową drżąc lekko. Wymusił na mnie jeszcze obietnicę, ze
nie zrobię Oleńce krzywdy. Mogłem mu to z czystym sumieniem obiecać, bo nie
zamierzałem jej katować, ani nic w tym stylu.
- Idziemy - warknąłem.
I tu mamy dowód, że wszyscy, absolutnie wszyscy przeciwnicy
Trossa mają IQ -140… Teraz pani policjantka z nim spokojnie pójdzie i nie, żeby
próbowała jakkolwiek schwytać tę sławetną najdroższą głowę w kraju…
Całą drogę do mojego mieszkania nie odezwałem się ani słowem. Ola
syczała coś tam o czymś tam, ale dostatecznie zagłuszyłem ją radiem. Wiem
tylko, ze odgrażała się policją i swoim chłopakiem.
Ależ to dojrzałe…
Gdy znaleźliśmy się w mieszkaniu powiedziałem jej tylko, gdzie będzie
spała i z grubsza wymieniłem, czego jej nie wolno. Poszła obrażona do
wskazanego przeze mnie pokoju. Zamknąłem go na klucz i włączyłem komputer.
Baba poszła to można pograć w LOLa… Swoją drogą, czy to
mieszkanie nie było czasem kawalerką jeszcze rozdział temu? Wyrósł tej
kawalerce jakiś dodatkowy pokój przystosowany do przetrzymywania zakładników?
Wszedłem na naszą klasę w nadziei, że chociaż pogadam sobie z Aśką.
Jednak nie odpisywała. Szkoda. Aśka była na prawdę fajną laską. Chodziłem z nią
w gimnazjum. Miała takie długie, śnieżnobiałe włosy, przez co nazywali ją
Białogłową. Była przewodniczącą kółka zbrojnego...eh, może najpierw wyjaśnię,
co to kółko zbrojne. A więc, kiedy byłem przewodniczącym szkoły (a fiordy to mi z ręki jadły…), dorobiłem się wręcz
dyktatorskiej władzy wśród uczniów (a na czym polegała
ta władza? Musieli płacić ci podatki od pieniędzy do sklepiku, odrabiać za
ciebie lekcje, pozwalać cenzurować szkolną gazetkę i pytać o pozwolenie na
wejście do toalety?)(nauczyciele zawsze żyli swoim rytmem). Ale, jak to
bywa w polityce, byli tacy, którzy próbowali mnie stłamsić. Pogardliwie
nazywałem ich "kółkiem zbrojnym" („opozycja”
byłoby zbyt meinstreamowo?). Pamiętam tam prawie wszystkich...Wojtka, co
chodził z Aurelą, która kochała się w Remku; Kaśkę, zwaną Kryśką; Białogłową
Aśkę, przewodniczącą; Wiktora, który pod koniec szkoły okazał się Piotrkiem;
Zuzę, długonogą wredotkę; Magdę, mistrzynię łyżwiarstwa figurowego... ci
wymienieni najbardziej zaleźli mi za skórę (dorysowali
ci wąsy na plakacie wyborczym?). A Zuza i Magda, to w ogóle...Raz, jak
wracały po ciemku z lodowiska chciałem się niewinnie zabawić kosztem Zuzy,
która była silna tylko w słowach i to w świetle dnia (nie wiem skąd ona miała
siłę na narty, skoro wymiękała w połowie okrążenia boiska na wf). No to ją
tylko chwyciłem od tyłu (co właśnie dowodzi, że to ONA
zalazła mi za skórę…). Zaczęła się drzeć, a Magda, która robiła chyba za
nocną straż Zuzy wyrżnęła mi łyżwą po łbie (niedługo po
tym umarłem wskutek rozłupania czaszki). Jak się zorientowały, że to ja
to przeprosiły, ale bolało nadal (bolało? Powinieneś mieć przynajmniej wstrząs mózgu!).
A z Aśką to poważniejsza historia. Mieszkała na hotelowcu (a to niewątpliwie dowodzi powagi sytuacji…). Raz
mieliśmy razem robić prace na WOS (Tross i Trzcinka). Przyszedłem do jej domu.
Okazało się, ze nie mamy brystolu i lecieliśmy do papierniczego. Wróciliśmy i
odkryliśmy, że Aśka zgubiła klucze. Biegaliśmy po całym hotelowcu i jak wariaci
szukaliśmy kluczy. Skąd wzięły sie w mojej kurtce, do dziś nie wiem (już wtedy byłeś kleptomanem?), w każdym razie jak się
znalazły, tośmy się całowali z 15 minut obok telepizzy (no
i tak właśnie było, panocku, hej!). Tak, Aśka była na prawdę fajna...
'Co,
znowu nie przyjęli łapówy?' odpisała.
Uśmiechnąłem sie do komunikatora GG.
'Nie...zakładniczce
chyba się nie podoba jej rola...'
'Masz
zakładniczkę???' Coś
w tym dziwnego? Każdy chyba kiedyś miał... (absolutnie
każdy, to przecież zupełnie normalne…)
'Od
godziny. Już mam jej dosyć' odpisałem
zgodnie z prawdą. Ola doprowadzała mnie do szewskiej pasji zwłaszcza tekścikami,
że "jak jej chłopak mnie dopadnie to..." (przepraszam,
można zadawać głupie pytania? Jakim cudem ta laska jest policjantką, skoro nie
potrafi sobie poradzić z aż tak nieporadnym przestępcą?)
'Ha, ha,
ha. Tross?'
'Co?'
'Po co
ci zakładniczka?'
'Tajemnica
zawodowa, koleżanko. :)'
'Wiesz,
sorry, muszę kończyć...mąż idzie :*:*'
'Jasne.
Pozdrów go. Powiedz że ode mnie'.
Jak rozumiem, informatycy w tym mieście wyginęli i
Tross nie obawia się, że zostanie znaleziony po IP komputera?
[Tross kończy rozmowę, a Ola wyłazi z pokoju i oznajmia, że
jest głodna]
- Jak coś
ugotujesz, to możesz jeść.
Bez słowa
poszła do kuchni i zrobiła dla nas jajecznicę. Przyznam, ze całkiem niezłą, z
tym, że to, co przypaliła dała mnie.
Co
za mściwa kobieta!
- Po co
właściwie jestem ci potrzebna? - spytała, przerywając ciszę. Uśmiechnąłem się
lekceważąco.
- Żebym
miał co jeść - odpowiedziałem. Chyba się trochę wnerwiła.
- Niech ci
się nie wydaje, ze długo! - wycedziła.
- A to
czemu? - spytałem, nie pohamowując ataku drwiącego śmiechu (kawał ze mnie
chama, nie ma co naprawdę masz się czym chwalić, nie ma
co…).
- Bo jak
mój chłopak...- zaś zaczyna. Koszmar jakiś. Wzięła sobie za punkt honoru, żeby
mnie rozdrażnić?
Może
to jedyna rozrywka, jaka jej została? Ale nie przejmuj się, jeśli tak łatwo cię
rozdrażnić, to szybko jej się znudzi…
- A kim
niby jest ten twój chłopak, co? Nie zapominaj z kim masz do czynienia. Jak ten
twój kochaś cię tu znajdzie, może stąd nie wyjść.
Umrze
ze śmiechu na widok tego arcygroźnego przestępcy?
Milczała
chwilę, jakby się zastanawiając.
- Na pewno
go znasz.
- Kto to? -
spytałem nieco ostrzej.
- Inspektor
Dawidowicz. I wystarczy jeden mój SMS, żeby dopadła cie tu cała policja i
posadziła na krześle elektrycznym, czego ci z całego serca życzę.
Chwila,
chwila! Olu… to on ci nie zabrał komórki, tylko tak cię pozostawił samej sobie,
a ty… jeszcze nie wysłałaś tego SMS-a?!
Widelec,
który trzymałem spadł z łoskotem na ziemię. Zraniła mnie, ale przecież nie
mogłem jej tego powiedzieć.
- Nie wiesz
co mówisz. - powiedziałem chłodno. - Pozmywaj.
Dramaturgia
tej chwili tak bardzo powaliła mnie na łopatki, że nie umiem wstać…
Zabrała się
za zmywanie. Gdy się odwróciła wszedłem do pokoju, który zajmowała. Inspektor
Dawidowicz...nieźle się wkopałem. Trzeba by zetrzeć Dawidowicza z powierzchni
ziemi, ale na to niestety trzeba czasu. Wziąłem do ręki jej komórkę. Nie
wysłała jeszcze tego SMS-a. Wyjąłem z komórki kartę i przedziurawiłem ją
gwoździem.
- Co ty
robisz? - zawołała z przerażeniem, wchodząc do pokoju.
Mam
rozumieć, że zanim ją uprowadziłeś, nie sprawdziłeś, kogo może mieć za plecami?
Gratuluję, doprawdy =.=
No i tyleż.
Jeśli się podobało, to może kiedyś będzie ciąg dalszy. Może. Kiedyś.
Pozdrawiam
Was, paskudy i do następnego! Trzymajcie się!
Czułam się jakbym czytała artykuł autorstwa Niekrytego :D uśmiałam się, że aż miło. I nie do wiary, że można było kiedykolwiek pozwolić Ci na napisanie czegoś TAKIEGO! Chyba, że planowałaś kiedyś w przyszłości ponabijać się na blogu z tej tfurczości :D Ach, te Tychy. Ach ten Tross.
OdpowiedzUsuńWow, no z nim to bym się nie śmiała porównywać. Jednak markę ma już wyrobioną, chociaż jego żarty są czasami przyciężkie.
UsuńNo wiesz, miałam trochę mniej latek i trochę mniej wiedziałam, a że pisałam odkąd poznałam literki no to takie były tego efekty XD
Tross taki zły. Taki przestępca. Wow. Bez uszanowanka.
O porze, jaka beka. xD Przepraszam, naprawdę, przepraszam, ale opko cudne, a analiza jeszcze lepsza. Gratuluję takiego dystansu do siebie. :D
OdpowiedzUsuńAch, i wszystkiego najlepszego! c;
Opko jest pierwszorzędne do analizowania, także chyba się zabiorę za ciąg dalszy XD
UsuńA dzięki, dzięki ;] Wszyscy mi tak dobrze życzycie, że chyba sobie pożyję te dwieście lat XD
Porze, jaki ten Tross zły... Będzie mi się śniło po nocach, że idę ulicą a tu nagle najgroźniejszy przestępca w kraju kradnie mi portfel z kieszonkowym :D
OdpowiedzUsuńCóż, mam nadzieję, że w Tychach jest jednak paru inteligentnych ludzi i straszny bandyta nie przejmie tego miasta?
To było pienkne: "Usunąłem się grzecznie z drogi, podstawiając mu nogę. Nie ma to jak być podłym padalcem, takim jak ja." :D
Ja zawsze jestem za tym, żeby śmiać się ze swoich starych (po)tworów. Tak w ogóle, to myślę że Twoi bohaterowie dogadaliby się z moją Kicią, tak samo nie grzeszą inteligencją :D
No i wszystkiego najlepszego na te lata późnej starości! :D
Usuń*idzie szukać siwych włosów na głowie*
UsuńNo niby śmianie się z samego siebie to najwyższa forma poczucia humoru, soł... Chyba całkiem dobrze ze mną XD
Tross nie grzeszy inteligencją, ale to, że istnieje to już bardzo poważny grzech XD
Dzięki za życzenia! ;*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNo fajnie, miałam wrócić do mieszkania i napisać Ci życzenia, ale jak wróciłam, to się okazało, że już jest jutro...:/ Gomen:( Ale możesz być pewna, że życzenia są jak najbardziej szczere:) Wszystkiego naj i dużo Rumpla:D
OdpowiedzUsuńOmg, uprzedź następnym razemXD Prawie oplułam sobie laptopa herbatąXD Bosze, to opowiadanie to majstersztykXD Ta akcja! Ci bohaterowie! TEN TROSS!! I jeszcze Twoja recenzja do tegoXD XD Toż ja już żadnego filmu o mafii nie będę mogła normalnie obejrzećXD Epickie, po prostu epickie;D A nawet powiedziałabym - zacneXD
Buziaczki:) I nie gniewaj się na mnie za to spóźnienie...
Na Ciebie się gniewać? XD Poza tym były przecież i życzenia na dworcu w Kato i generalnie bardzo odczułam, że o mnie pamiętasz ;]
UsuńNo z grubsza o to mi chodziło, żebyście poopluwali sobie laptopy i liczyłam na to, że ktoś z was pije mleko z miodem w tym czasie XD
mwahahahaha!
No, Kloss przy Trossie to pieluchowiec, a Chuck Norris może się odstrzelić, bo już nie jest królem! Detronizacja taka detronizująca, wow wow.
OdpowiedzUsuńBosko Alu, bosko :D
Geniusz Zła. Nie przeczytałam całości, no mi się nie chciało, ale z tego co wyczytałam zwała. Zabił mnie teks o podłym padalcu podstawiającym nogę i tym, że nie lubi jak gwałcą dziewczyny, a chłopaków to już spoko. Też czasem czytam swoje opowiadania płacząc ze śmiechu i zastanawiając się nad własny IQ. Uwierz twoje opko w porównaniu z moimi jest warte literackiego Nobla, bez wazeliny. Pamiętam, że kiedyś chciałam nazwać bohatera jakoś po francuskiemu i wyszło mi coś brzmiące jak [Dupą] tylko inaczej zapisane. Żenujące, przystojny amant miał nazywać się William [Dupą].
OdpowiedzUsuńWiesz, moja ulubiona postać z dawnego opowiadania, którego chyba w życiu bym nie opublikowała, była czymś w rodzaju przenośnego barku, w każdym razie zawsze miała przy sobie alkohol i(?!) kieliszki!
UsuńA amant o nazwisku [Dupą] całkiem spoko, pod warunkiem, że to parodia XD