poniedziałek, 9 grudnia 2013

Jakie śmieci, mamo, ja tu świat ratuję!, czyli być rodzicem wybrańca

Cześć wszystkim ;]
Coś mi się wydaje, że Diagnoza ostatnio niepokojąco ucichła, ale może tylko mi się wydaje… Wiem, wiem, że wpisy zdecydowanie powinny pojawiać się częściej, ale mogę powiedzieć tylko, że naprawdę bardzo się staram, żeby pokazywały się chociaż w miarę regularnie. Problem w tym, że nie jestem fanką pisania czegokolwiek, żeby tylko było, a sami rozumiecie, że nie zawsze jest jakiś super pomysł na wpis. No, to tyle.
Przy okazji, widzę, że pomysł z analizą starego opka się podobał, więc za jakiś czas pojawi się kolejna część dzieła zniszczenia z przeuroczym przestępcą Trossem w roli głównej XD
W każdym razie dzisiaj mam dla Was niezobowiązujący temat z serii pisanie o pisaniu. Mianowicie dziś będziemy dyskutować o tym, jak to jest być rodzicem wybrańca, czy innego głównego bohatera… a wesoło chyba nie jest.
Więcej nie gadam, tylko zapraszam ;]


Na początek spytam, czy to tylko ja zastanawiam się podczas czytania książek nad zupełnie pozbawionymi znaczenia zależnościami, czy z Wami też jest coś nie tak? Wiadomo, że fabuła jest najważniejsza, ale czasami mimowolnie nasuwają mi się różne wnioski, a o to jeden z nich:
Źle jest być rodzicem głównego bohatera, zdecydowanie źle.
Zacznijmy od tego, że nikt nie lubi być notorycznie ignorowany, a właśnie to wiąże się ze sprawowaniem opieki nad jakąś niezwykłą kreaturą, od której zależy los wszechświata i okolic. A poza tym urodzenie wybrańca grozi śmiercią, trwałym kalectwem lub upośledzeniem umysłowym. Jeśli tylko ja to zauważyłam, to mnie poprawcie, w każdym razie wydaje mi się, że w fantastyce (a już w szczególności w typowym fantasy) rodzice są traktowani wyjątkowo po macoszemu. Jasna sprawa, że fabuła nie jest o mamusi jakiegoś wybrańca, ale mimo wszystko, autorzy powinni czasami chwilę się zastanowić zanim w zmyślny sposób pozbędą się rodziców. Zwłaszcza, że te intrygi, w których rodzice są usuwani z autorskiego pola manewru są nie raz szyte tak grubymi nićmi, że to aż sznurówki…

Jak zwykle, zamiast tylko gadać, przyjrzymy się przykładom.
Jako prawdziwa fanka serii o Harrym Potterze nie mam tutaj jakoś szczególnie dużo zarzutów, bo autorka wszystko zgrabnie wyjaśniła. Niemniej, nie wiem, czy świadomie, zapoczątkowała falę masowych rodzicobójstw. Przede wszystkim Rowling stworzyła doskonałe narzędzie do zabijania więzi rodzinnych, a nazywa się ono szkoła z internatem. Kiedyś się dziwiłam, że autorki fanfiction nagminnie twierdzą, że Hogwart jest dla ich bohaterów jak dom, ale jak się nad tym zastanowić… To niestety ma sens. Owszem, w Hogwarcie nic nie można bez zgody góry, nie można nosić własnych ciuchów i szwendać się po szkole po godzinie policyjnej, ale kiedy jedenastolatka odizoluje się od rodziny i będzie się trzymać około dziewięciu – dziesięciu miesięcy na dwanaście w szkole, to w końcu doprowadzi się do tego, że będzie czuł się w szkole bardziej u siebie niż w domu. Nie mówię, że to jakoś potwornie niszczy nasze więzi z rodzicami, bo daleka jestem od takich stwierdzeń, niemniej… Czy ktoś się kiedyś zastanawiał, dlaczego Hogwart nie mógłby być normalną szkołą, do której chodzą ci, co mieszkają w okolicy? Dlaczego nie mogłoby być więcej szkół magii? I co, jeśli ktoś mieszka w Hogsmeade, czy wtedy też musi mieszkać w szkole?
Oczywiście główny bohater potterowskiego fanfiction w ogóle nie powinien mieć rodziców, rodziców to sobie mogą mieć jego podrzędni przyjaciele. O ile to, że rodzice Harry’ego nie żyli jeszcze da się wyjaśnić czymś innym niż koniecznością pozbycia się gderającego, nadopiekuńczego balastu, tak w większości przypadków… sami wiecie ;]
Drugim przykładem może być saga Zmierzch, chociaż tutaj oczywiście chodzi o coś zupełnie innego. Co, że niby tu są rodzice i wszystko jest okey? No cóż, owszem są i na tym byciu kończy się ich funkcja.
Matka Belci Słoń jest głupiutka i praktycznie to córka musi się nią opiekować, a nie odwrotnie. Tak przynajmniej twierdzi córka… Co do ojca, jest kompletną fujarą jeśli chodzi o kuchnię i zajmuje się głównie oglądaniem meczy i łowieniem ryb. Kochająca córka uważa go za naiwnego, ale nieszkodliwego głupka. Autorka sagi zadbała o to, aby rodzice za bardzo nie przeszkadzali córce pogrążać się w toksycznym związku ze zmarłym psychopatą. Jasna sprawa, że dla młodej ważniejsze jest sparklowanie niż rodzina, ale to już chyba kwestia źle skonstruowanej postaci…
Oczywiście Belcia nie jest jedyną złą córką, bo jest jeszcze żołnierz Everdeen z Igrzysk Śmierci, chociaż też chodzi o coś innego. No, Katniss przynajmniej ma czasami coś na kształt wyrzutów sumienia, że ma matkę zupełnie gdzieś i przyznaje się, że potrafi zapomnieć jej powiedzieć, że idzie robić sobie sweet focie na tle bombardowania. Czasami nawet łaskawie udaje, że docenia umiejętności mamy w leczeniu ludzi, ale w ostatecznym rozrachunku i tak wszystko zawsze wie lepiej.
Może przesadzam. Jasne, że rodzice nie są najważniejsi i w ogóle, ale jestem na to wyczulona, zwłaszcza, że zawsze lubiłam opisywać relacje głównego bohatera z matką. Ja wiem, że świat się sam nie uratuje, szczególnie kiedy ktoś będzie wołał wybrańca na obiad, ale może wybrańcowi przyda się czasem rodzicielskie wsparcie? Przecież nawet Jezus miał matkę!
Mam wrażenie, że autorzy uważają rodziców za zbędny, przeszkadzający balast i nawet nie chce im się nad tym zastanowić. Po co mieliby opisywać to inaczej, skoro tak im się wpoiło? I niby nie boli mnie to jakoś szczególnie, niemniej… autorzy, zlitujcie się nad tymi biednymi rodzicami! Wiem, że jak matka woła za wybrańcem „wynieś śmieci, jak będziesz szedł na ten pojedynek z mrocznym psychopatą” a babcia dodaje, żeby wziął kanapki na drogę to nie jest za dobrze, ale jak widzę kolejnego sierotę albo siedemnastoletnią głowę rodziny to jakoś mi się to średnio podoba…


No, to chyba wszystko ;] Pozdrawiam Was, kotki, piszcie co myślicie i w ogóle. A przed świętami oczekujcie jeszcze jednego wpisu…

9 komentarzy:

  1. Akurat więzi rodzinne, tak myślę, w Hogwarcie nie są jakoś specjalnie niszczone. Pewnie, nic i nikt nie zastąpi Ci rodziców, ale oni gdzieś tam są i codziennie piszą Ci listy. Szkoły z internatem w gruncie rzeczy istnieją naprawdę i jeśli wysyła się tam dzieci z daleka, to nie jest tak, że przyjeżdża się do nich co tydzień :>

    A btw btw btw to Ty tu jesteś ostatnio wybitnie często, aż się dziwię. :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No staram się w każdym razie...
      Wiem, że istnieją, ale nie dla jedenastolatków (przynajmniej w Polsce), a po drugie syn od siostry znajomego mojego taty jak się uczył poza domem to na każdy weekend był w domu. Ja studiuję kawałek od mojego miasta, mieszkam w akademiku, ale co tydzień albo prawie co tydzień jestem w domu.
      A jak było z uczniami z Hogsmeade i okolic, takimi, którzy bez problemu mogli dojeżdżać? Tak jakby cały personel szkoły zakładał, że wszyscy w szkole mieszkają, a jakby ktoś nie musiał?

      Usuń
    2. Stwórz własną rzeczywistość, cały świat, którego nie znamy od podstaw i nie popełnij żadnego błędu przy tym. :>

      Usuń
    3. Pracuję nad tym, ale też nigdy nie powiedziałam, że jestem nieomylna, po prostu jak widzę gdzieś błędy to je widzę ;]
      Zresztą ja nie wytknęłam Rowling błędu, ja się tylko zastanawiam, czy dzieci z bliskiej okolicy też muszą mieszkać w szkole i tyle XD

      Usuń
  2. O masakra... Kanapki na drogę...XD XD Już to widzęXD Boshe, uwielbiam te Twoje określenia... Słyszałam już o podpaskach Bella, ale Belcia Słoń?XD Nie przebija to co prawda Lordzia Voldzia i jego Śmierciojadków, ale niewiele mu brakuje;P
    Buziaczki:)

    I mam nadzieję, że przynajmniej Ty śpisz już o tej godzinie...XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat spałam, ale nie zawsze śpię ;]
      No co, kanapki na drogę muszą być, bo trzeba mieć siłę żeby ratować ten świat XD
      No bo ona jest Swan i tak wyszło, że Słoń... Serio nie znałaś tego określenia?

      Usuń
  3. Z mojej perspektywy, częstotliwość wpisów u Ciebie wzrosła. Przynajmniej mam takie odczucie. Zaczęłam się zastanawiać nad losem rodziców tychże wybrańców, z któymi zetknęłam się w różnych książkach. Nigdy na to nie zwróciłam uwagi. "Zmarły psychopada" - bezbłędne określenie!
    Po przeczytaniu całego postu zaczęłam myśleć, jakie książki przeczytałam i co tam się z rodzicami działo. Hm, Geralt z Wiedźmina mamusi już nie ma, ojciec nieznany. W "Malowanym człowieku" mama Arlena została zabita przez demona, ojciec nie ruszył jej na ratunek, więc został przez chłopaka w pewien sposób potępiony. Jeżu, czemu tak trudno jest mi sobie przypomnieć jakie książki czytałam?! Że niby późno jest? Kurczaki, w zasadzie masz rację, jest jak jest. Lepiej nie obciążać wybrańca rodziną, bo później i tak będzie musiała zostać zabita przez czarne charaktery, ewentualnie będzie słabym punktem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No częstotliwość wzrosła, za to aktywność czytelników spadła XD
      A widzisz, ja właśnie lubię obciążać wybrańca rodziną. To trochę go deheroizuje i sprawia, że właśnie ma słabe punkty. Na przykład kochającą matkę, która na niego czeka i się o niego martwi, a której on nie mówi wszystkiego, żeby nie zeszła na zawał ze strachu o jego wybrańczą mość.
      Jakby Geralt miał rodziców to też byłoby śmiesznie XD
      Ale ta kwestia dotyczy prawie wszystkich głównych bohaterów, nikt nie ma rodziców XD
      Pozdrawiam serdecznie i dzięki za komentarz ;]

      Usuń
  4. Heh, ja bym powiedział, że problem zwykle jest w autorze xD z dwóch powodów:
    -Bo najczęściej jest to zależne od doświadczeń autora i jest to zwykle wrecz przeciwne niz to co on pisze.
    -Bo kogo mielibyśmy oskarżyć o to? Papier, atrament i biurko?
    Lubię od czasu do czasu w "regularnych" odstępach czasu przyjść i zobaczyć co nowego :P
    Pozdrawia smok anonim~

    OdpowiedzUsuń

Czytelnicy