Cześć
wszystkim ;]
Coś
mi się wydaje, że Diagnoza ostatnio niepokojąco ucichła, ale może tylko mi się
wydaje… Wiem, wiem, że wpisy zdecydowanie powinny pojawiać się częściej, ale
mogę powiedzieć tylko, że naprawdę bardzo się staram, żeby pokazywały się
chociaż w miarę regularnie. Problem w tym, że nie jestem fanką pisania
czegokolwiek, żeby tylko było, a sami rozumiecie, że nie zawsze jest jakiś
super pomysł na wpis. No, to tyle.
Przy
okazji, widzę, że pomysł z analizą starego opka się podobał, więc za jakiś czas
pojawi się kolejna część dzieła zniszczenia z przeuroczym przestępcą Trossem w
roli głównej XD
W
każdym razie dzisiaj mam dla Was niezobowiązujący temat z serii pisanie o
pisaniu. Mianowicie dziś będziemy dyskutować o tym, jak to jest być rodzicem
wybrańca, czy innego głównego bohatera… a wesoło chyba nie jest.
Więcej
nie gadam, tylko zapraszam ;]
Na
początek spytam, czy to tylko ja zastanawiam się podczas czytania książek nad
zupełnie pozbawionymi znaczenia zależnościami, czy z Wami też jest coś nie tak?
Wiadomo, że fabuła jest najważniejsza, ale czasami mimowolnie nasuwają mi się
różne wnioski, a o to jeden z nich:
Źle
jest być rodzicem głównego bohatera, zdecydowanie źle.
Zacznijmy
od tego, że nikt nie lubi być notorycznie ignorowany, a właśnie to wiąże się ze
sprawowaniem opieki nad jakąś niezwykłą kreaturą, od której zależy los
wszechświata i okolic. A poza tym urodzenie wybrańca grozi śmiercią, trwałym
kalectwem lub upośledzeniem umysłowym. Jeśli tylko ja to zauważyłam, to mnie
poprawcie, w każdym razie wydaje mi się, że w fantastyce (a już w szczególności
w typowym fantasy) rodzice są traktowani wyjątkowo po macoszemu. Jasna sprawa,
że fabuła nie jest o mamusi jakiegoś wybrańca, ale mimo wszystko, autorzy
powinni czasami chwilę się zastanowić zanim w zmyślny sposób pozbędą się
rodziców. Zwłaszcza, że te intrygi, w których rodzice są usuwani z autorskiego
pola manewru są nie raz szyte tak grubymi nićmi, że to aż sznurówki…
Jak
zwykle, zamiast tylko gadać, przyjrzymy się przykładom.
Jako
prawdziwa fanka serii o Harrym Potterze nie mam tutaj jakoś szczególnie dużo
zarzutów, bo autorka wszystko zgrabnie wyjaśniła. Niemniej, nie wiem, czy
świadomie, zapoczątkowała falę masowych rodzicobójstw. Przede wszystkim Rowling
stworzyła doskonałe narzędzie do zabijania więzi rodzinnych, a nazywa się ono
szkoła z internatem. Kiedyś się dziwiłam, że autorki fanfiction nagminnie
twierdzą, że Hogwart jest dla ich bohaterów jak dom, ale jak się nad tym
zastanowić… To niestety ma sens. Owszem, w Hogwarcie nic nie można bez zgody
góry, nie można nosić własnych ciuchów i szwendać się po szkole po godzinie
policyjnej, ale kiedy jedenastolatka odizoluje się od rodziny i będzie się
trzymać około dziewięciu – dziesięciu miesięcy na dwanaście w szkole, to w
końcu doprowadzi się do tego, że będzie czuł się w szkole bardziej u siebie niż
w domu. Nie mówię, że to jakoś potwornie niszczy nasze więzi z rodzicami, bo
daleka jestem od takich stwierdzeń, niemniej… Czy ktoś się kiedyś zastanawiał,
dlaczego Hogwart nie mógłby być normalną szkołą, do której chodzą ci, co
mieszkają w okolicy? Dlaczego nie mogłoby być więcej szkół magii? I co, jeśli
ktoś mieszka w Hogsmeade, czy wtedy też musi mieszkać w szkole?
Oczywiście
główny bohater potterowskiego fanfiction w ogóle nie powinien mieć rodziców,
rodziców to sobie mogą mieć jego podrzędni przyjaciele. O ile to, że rodzice
Harry’ego nie żyli jeszcze da się wyjaśnić czymś innym niż koniecznością
pozbycia się gderającego, nadopiekuńczego balastu, tak w większości przypadków…
sami wiecie ;]
Drugim
przykładem może być saga Zmierzch, chociaż tutaj oczywiście chodzi o coś
zupełnie innego. Co, że niby tu są rodzice i wszystko jest okey? No cóż, owszem
są i na tym byciu kończy się ich funkcja.
Matka
Belci Słoń jest głupiutka i praktycznie to córka musi się nią opiekować, a nie
odwrotnie. Tak przynajmniej twierdzi córka… Co do ojca, jest kompletną fujarą
jeśli chodzi o kuchnię i zajmuje się głównie oglądaniem meczy i łowieniem ryb. Kochająca
córka uważa go za naiwnego, ale nieszkodliwego głupka. Autorka sagi zadbała o
to, aby rodzice za bardzo nie przeszkadzali córce pogrążać się w toksycznym
związku ze zmarłym psychopatą. Jasna sprawa, że dla młodej ważniejsze jest
sparklowanie niż rodzina, ale to już chyba kwestia źle skonstruowanej postaci…
Oczywiście
Belcia nie jest jedyną złą córką, bo jest jeszcze żołnierz Everdeen z Igrzysk
Śmierci, chociaż też chodzi o coś innego. No, Katniss przynajmniej ma czasami
coś na kształt wyrzutów sumienia, że ma matkę zupełnie gdzieś i przyznaje się,
że potrafi zapomnieć jej powiedzieć, że idzie robić sobie sweet focie na tle
bombardowania. Czasami nawet łaskawie udaje, że docenia umiejętności mamy w
leczeniu ludzi, ale w ostatecznym rozrachunku i tak wszystko zawsze wie lepiej.
Może
przesadzam. Jasne, że rodzice nie są najważniejsi i w ogóle, ale jestem na to
wyczulona, zwłaszcza, że zawsze lubiłam opisywać relacje głównego bohatera z
matką. Ja wiem, że świat się sam nie uratuje, szczególnie kiedy ktoś będzie
wołał wybrańca na obiad, ale może wybrańcowi przyda się czasem rodzicielskie
wsparcie? Przecież nawet Jezus miał matkę!
Mam
wrażenie, że autorzy uważają rodziców za zbędny, przeszkadzający balast i nawet
nie chce im się nad tym zastanowić. Po co mieliby opisywać to inaczej, skoro
tak im się wpoiło? I niby nie boli mnie to jakoś szczególnie, niemniej…
autorzy, zlitujcie się nad tymi biednymi rodzicami! Wiem, że jak matka woła za
wybrańcem „wynieś śmieci, jak będziesz szedł na ten pojedynek z mrocznym
psychopatą” a babcia dodaje, żeby wziął kanapki na drogę to nie jest za dobrze,
ale jak widzę kolejnego sierotę albo siedemnastoletnią głowę rodziny to jakoś
mi się to średnio podoba…
No, to
chyba wszystko ;] Pozdrawiam Was, kotki, piszcie co myślicie i w ogóle. A przed
świętami oczekujcie jeszcze jednego wpisu…
Akurat więzi rodzinne, tak myślę, w Hogwarcie nie są jakoś specjalnie niszczone. Pewnie, nic i nikt nie zastąpi Ci rodziców, ale oni gdzieś tam są i codziennie piszą Ci listy. Szkoły z internatem w gruncie rzeczy istnieją naprawdę i jeśli wysyła się tam dzieci z daleka, to nie jest tak, że przyjeżdża się do nich co tydzień :>
OdpowiedzUsuńA btw btw btw to Ty tu jesteś ostatnio wybitnie często, aż się dziwię. :D
No staram się w każdym razie...
UsuńWiem, że istnieją, ale nie dla jedenastolatków (przynajmniej w Polsce), a po drugie syn od siostry znajomego mojego taty jak się uczył poza domem to na każdy weekend był w domu. Ja studiuję kawałek od mojego miasta, mieszkam w akademiku, ale co tydzień albo prawie co tydzień jestem w domu.
A jak było z uczniami z Hogsmeade i okolic, takimi, którzy bez problemu mogli dojeżdżać? Tak jakby cały personel szkoły zakładał, że wszyscy w szkole mieszkają, a jakby ktoś nie musiał?
Stwórz własną rzeczywistość, cały świat, którego nie znamy od podstaw i nie popełnij żadnego błędu przy tym. :>
UsuńPracuję nad tym, ale też nigdy nie powiedziałam, że jestem nieomylna, po prostu jak widzę gdzieś błędy to je widzę ;]
UsuńZresztą ja nie wytknęłam Rowling błędu, ja się tylko zastanawiam, czy dzieci z bliskiej okolicy też muszą mieszkać w szkole i tyle XD
O masakra... Kanapki na drogę...XD XD Już to widzęXD Boshe, uwielbiam te Twoje określenia... Słyszałam już o podpaskach Bella, ale Belcia Słoń?XD Nie przebija to co prawda Lordzia Voldzia i jego Śmierciojadków, ale niewiele mu brakuje;P
OdpowiedzUsuńBuziaczki:)
I mam nadzieję, że przynajmniej Ty śpisz już o tej godzinie...XD
Akurat spałam, ale nie zawsze śpię ;]
UsuńNo co, kanapki na drogę muszą być, bo trzeba mieć siłę żeby ratować ten świat XD
No bo ona jest Swan i tak wyszło, że Słoń... Serio nie znałaś tego określenia?
Z mojej perspektywy, częstotliwość wpisów u Ciebie wzrosła. Przynajmniej mam takie odczucie. Zaczęłam się zastanawiać nad losem rodziców tychże wybrańców, z któymi zetknęłam się w różnych książkach. Nigdy na to nie zwróciłam uwagi. "Zmarły psychopada" - bezbłędne określenie!
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu całego postu zaczęłam myśleć, jakie książki przeczytałam i co tam się z rodzicami działo. Hm, Geralt z Wiedźmina mamusi już nie ma, ojciec nieznany. W "Malowanym człowieku" mama Arlena została zabita przez demona, ojciec nie ruszył jej na ratunek, więc został przez chłopaka w pewien sposób potępiony. Jeżu, czemu tak trudno jest mi sobie przypomnieć jakie książki czytałam?! Że niby późno jest? Kurczaki, w zasadzie masz rację, jest jak jest. Lepiej nie obciążać wybrańca rodziną, bo później i tak będzie musiała zostać zabita przez czarne charaktery, ewentualnie będzie słabym punktem.
No częstotliwość wzrosła, za to aktywność czytelników spadła XD
UsuńA widzisz, ja właśnie lubię obciążać wybrańca rodziną. To trochę go deheroizuje i sprawia, że właśnie ma słabe punkty. Na przykład kochającą matkę, która na niego czeka i się o niego martwi, a której on nie mówi wszystkiego, żeby nie zeszła na zawał ze strachu o jego wybrańczą mość.
Jakby Geralt miał rodziców to też byłoby śmiesznie XD
Ale ta kwestia dotyczy prawie wszystkich głównych bohaterów, nikt nie ma rodziców XD
Pozdrawiam serdecznie i dzięki za komentarz ;]
Heh, ja bym powiedział, że problem zwykle jest w autorze xD z dwóch powodów:
OdpowiedzUsuń-Bo najczęściej jest to zależne od doświadczeń autora i jest to zwykle wrecz przeciwne niz to co on pisze.
-Bo kogo mielibyśmy oskarżyć o to? Papier, atrament i biurko?
Lubię od czasu do czasu w "regularnych" odstępach czasu przyjść i zobaczyć co nowego :P
Pozdrawia smok anonim~