Witam Was, koty!
Jak Wam idą przygotowania do świąt?
Pierniczki upieczone? Choinka ubrana? Pochwalę się Wam, że dzisiaj wieszałam na
balkonie lampki i używałyśmy do tego z siostrą tak niekonwencjonalnych
narzędzi, że nie wiem, co sobie musieli pomyśleć ludzie na dole… W każdym razie
prawdziwy mistrz umie wykorzystać szablę na tysiąc sposobów ;]
Mam dzisiaj dla Was coś
świątecznego. Twór pochodzi jeszcze z zeszłego roku, bo w tym nie miałam kiedy
napisać czegoś nowego, ale planuję rozwinąć ten temat. Może trochę bardziej
romantycznie… Niemniej, przed państwem coś w rodzaju opowieści wigilijnej spod
mojej własnej, powycieranej klawiatury. Przez uczestników warsztatów
literackich rok temu zostało to sklasyfikowane jako ciepłe i pozytywne.
Inspiracją było pewne zdanie, które pojawia się w tekście (tego, kto zgadnie,
które to zdanie, poproszę o adres i wyślę mu coś fajnego!). Skłoniło mnie ono
do pomyślenia o tych, którzy są sami nie tylko w wigilię, ale i całe życie.
Brzmi to może zbyt górnolotnie i ckliwie, ale tak właśnie było…
Dawno
już nie czuł się tak podle. Najokropniejszy wieczór jego życia. Równie
potwornie zapowiadała się noc. O nie, nie dlatego, że noc była tu najgorszą
porą doby. Nie dlatego, że ofiarą nocy padło tutaj już wielu… To chyba kwestia
tej szczególnej daty. Skrzywił się nieznacznie, opierając głowę o ścianę i
wzdychając ciężko. Szczególna data? Prychnął cicho i potrząsnął głową. Nie, ona
nigdy nie była szczególna, nie dla niego… Przecież nic się nigdy nie stało.
Zwierzęta nie mówiły ludzkim głosem, a Bóg się nie urodził… Może dla innych
ludzi tak, ale nie dla niego. Omiótł obojętnym wzrokiem główną halę dworca.
Dzień jak co dzień, co z tego, że z głośników pomiędzy zapowiedziami pociągów
płynęły ciepłe nuty osławionego „Last Christmas” zakłócane metalicznym szumem
starego sprzętu? Może trochę mniej ludzi biegło na perony, może trochę mniej
przyjeżdżało, skądkolwiek. Wigilia. Niezwykły wieczór… Rodzinny, pełen ciepła…
Przymknął oczy i podciągnął nogi pod siebie. Było mu zimno, ale to przecież nic
nowego. Zimno towarzyszyło mu praktycznie cały czas. Kto by dbał o obszarpanych
i brudnych mieszkańców dworca, kto by myślał o tym, że zima skutecznie
przetrzebia ich szeregi? Czasami trochę się bał, że tu zamarznie. Miał tylko
cienką, starą kurtkę wiatrówkę i równie starą, naddartą miejscami bluzę. Ale
częściej myślał o tym, czy nie lepiej byłoby zamarznąć… Tylko by zasnął, to
takie łatwe, takie przyjemne… Zasnąć i na tym koniec. Nigdy więcej zimna, nigdy
więcej bólu, nigdy więcej głodu. I nigdy więcej zastanawiania, co by było,
gdyby ktoś go kochał…
* * *
W
pomieszczeniu unosił się ostry zapach lakieru do paznokci. Malowała je na
czerwono. Czerwień… Kojarzyła jej się bardziej z jej poprzednim życiem, z
burdelem, niż ze świętami. A jednak święta pełne były czerwieni. Nie rozumiała
dlaczego. Rozejrzała się ze smutkiem po pokoju i westchnęła cicho. W telewizji
leciał jakiś świąteczny film o miłości, obok migała choinka. Ubrała choinkę! Po
co, dlaczego? Dla kogo? Przecież i tak miała spędzić ten wieczór sama… Tak
bardzo, bardzo sama! Potrząsnęła głową i jęknęła cicho, wstając gwałtownie od
stołu. Miała ochotę kopnąć tę choinkę, potrzaskać te cholerne bombki na niej,
wyrzucić to wszystko, pozbyć się tego. Do oczu napłynęły jej łzy, więc
przycisnęła dłonie ze świeżo pomalowanymi paznokciami do powiek, aby się nie
rozpłakać. Nic to nie dało. Po jej policzkach polały się słone krople,
rozmazując pieczołowity makijaż, wykonany dla nikogo. Tak źle było jej dzisiaj,
tak źle w tę zimową, mroźną noc! Gdyby to był chociaż inny dzień, a nie
Wigilia… Może byłoby inaczej… Chociaż czy mogło być inaczej? Przecież
codziennie czuła się tak samo samotnie i tak samo parszywie.
-
Spokojnie – syknęła ze złością, zwracając się sama do siebie. – Ogarnij się,
wszystko jest w porządku… wszystko jest…
Jakby
coś w niej pękło. Osunęła się na podłogę, krztusząc się własnym szlochem,
którym nagle wybuchła. Całym jej ciałem wstrząsały dreszcze, podczas gdy
choinka stała niewzruszona tuż obok. Tak samotna i tak nieszczęśliwa jak dziś
nie czuła się już dawno. Szczęśliwa czuła się jeszcze dawniej, tak dawno, że
zapomniała już, co to znaczy cieszyć się życiem, co to znaczy obecność kogoś
bliskiego obok. A miała przecież kogoś bliskiego. Miała, ale zawiodła go.
Porzuciła… A mógł spędzać te święta razem z nią, mogli we dwójkę wpatrywać się
w telewizor i siedzieć nad kawałkiem karpia. Jego na pewno irytowałaby migająca
choinka i cały wieczór kombinowałby, jak ją postawić tak, żeby lampki nie
przeszkadzały w oglądaniu filmu. I miałby pierwsze prawdziwe święta. Jak mogła
mu to odebrać? Teraz nie wiedziała nawet, gdzie mogłaby go szukać… I czy w
ogóle miałaby kogo szukać, przecież od przynajmniej dwóch tygodni w mieście
panowały siarczyste mrozy… Było jej zimno na samą myśl, że mógłby zamarznąć
gdzieś, samotny i opuszczony, przekonany, że nic dla niej nie znaczy. A
przecież myślała o nim każdego dnia! I tak bardzo chciałaby odwołać to, co mu
powiedziała, kiedy widzieli się po raz ostatni…
* * *
Drgnął
gwałtownie, gdy ktoś szturchnął go lekko w ramię. Musiał na chwilę zasnąć.
Teraz otworzył oczy i rozejrzał się zdezorientowanym wzrokiem dookoła siebie.
Prawie krzyknął, widząc przed sobą małą, może dziesięcioletnią blondyneczkę w
ogromnych, szarych kozakach z futerkiem, owiniętą szczelnie kocem. Widząc, że
się obudził, dziewczynka uśmiechnęła się lekko i usiadła obok niego.
-
Przyniosłam ci prezent – powiedziała z przekonaniem i wyciągnęła rękę spod
koca. W dłoni ściskała słodycze, które teraz włożyła mu w rękę, uśmiechając się
nieco szerzej. – Wesołych świąt.
-
Yyy… ja… dziękuję… - wyksztusił, przyglądając się z zaskoczeniem dwóm
zgniecionym nieco czekoladkom, które mu dała. Coś w gardle dławiło go dziwnie,
a pod powiekami poczuł nagle osobliwe pieczenie, jakby chciało mu się płakać.
Pociągnął głośno nosem i na chwilę przycisnął palce do oczu. – Ale ja nie mam
nic dla ciebie… - odezwał się cicho, patrząc w przyglądające mu się uważnie
jasnoniebieskie oczy. Mała była prześliczna, przypominała małego aniołka,
którego widział kiedyś na obrazku w podręczniku do religii, jeszcze w
podstawówce. Kiedyś słyszał, że w wigilię aniołki przynoszą ludziom prezenty i
pocieszają ich, żeby nie byli samotni. Uśmiechnął się lekko, a ona natychmiast
odwzajemniła uśmiech.
-
Możesz mnie przytulić? – spytała po upływie paru sekund. Kiwnął głową i
przygarnął ją niezgrabnie do siebie, pozwalając jej wtulić się w jego brudną,
starą bluzę. Delikatnie poprawił koc, który zsunął jej się z ramion. Pod spodem
miała na sobie jedynie gruby, fioletowy polar i białe rajstopy. Drżała lekko z
zimna. Przycisnął ją do siebie mocniej, usiłując chociaż trochę ją ogrzać,
chociaż sam był zmarznięty na kość.
-
Gdzie są twoi rodzice? – wychrypiał po chwili. Dziewczynka spojrzała na niego
ze zdziwieniem, po czym wzruszyła ramionami.
-
W domu – odparła ponuro. Przygryzł lekko wargę i podciągnął koc tak, żeby miała
go też na głowie. Ktoś kiedyś mówił, że przez głowę ucieka najwięcej ciepła i
jeśli nie nosi się czapki, można szybko zachorować.
-
A ty czemu nie jesteś z nimi? – spytał, ponownie pozwalając jej oprzeć się o
siebie. Wyciągnęła przed siebie stopy w wielkich butach i rozsiadła się
wygodnie. Na pewno było jej zimno, ale nie aż tak jak jemu… Ile dałby teraz za
choćby kawałek koca!
-
Nie chcę – odparła cicho. – Jestem głodna… - dodała, przymykając oczy.
-
Przyniosę ci coś do jedzenia…
Wstał
powoli i uśmiechnął się do niej. Nogi miał zdrętwiałe z zimna, a stopy w
dziurawych, rozdeptanych trampkach były chyba całkiem odmrożone. Przeszukał
kieszenie w poszukiwaniu pieniędzy, ale nie znalazł ani grosza. Skrzywił się
lekko i ruszył w stronę dworcowego kiosku, nakazując jej na odchodnym nie
ruszać się z miejsca.
* * *
Kto
nie byłby zły, gdyby kazano mu siedzieć w robocie właśnie w wigilię? I do tego
nie mógł nic z tym zrobić, w końcu praca piechotą nie chodzi, a warto, żeby
rodzina miała co do ust włożyć… Zatem siedział tam, w całodobowym, dworcowym
sklepiku, który w ogóle nie powinien działać w taki dzień. Siedział i zaciskał
ręce na czytanej gazecie, nie mogąc skupić się na artykule. Głos Miasta… Lubił
tę gazetę, szczególnie reportaże Barbary Ostrowskiej. Kobieta miała świetne
pióro! Niemniej teraz nie porywał go reportaż, teraz chciałby być w domu, z
żoną i z dziewczynkami… Nie mógł wybaczyć sobie, że trzecią już wigilię
spędzają same, bo on musi pracować. A przecież to taki niezwykły dzień… Tak
bardzo chciałby podzielić się z nimi wreszcie opłatkiem, po tym, jak wspólnie
czekałby z nimi na pierwszą gwiazdkę…
Aż
podskoczył z zaskoczenia, kiedy nad wejściem zadźwięczał dzwoneczek,
oznajmujący przybycie klienta. Bo któż mógłby chcieć czegoś w sklepiku na
dworcu o dwudziestej drugiej, w wigilię? Zamrugał gwałtownie, mierząc klienta
wzrokiem. Znał go z widzenia, włóczył się po dworcu od jakiegoś czasu, ćpun i
złodziej, jak wszyscy stali bywalcy. Długie, brudne włosy sięgały mu do połowy
pleców, a ubrany był w stare, poniszczone i na pewno nieadekwatne do pogody
ubrania. Aż się serce ściskało na jego widok, tak żałosny obraz sobą
prezentował. Czy to ten chłopak naprawdę nie miał nikogo, kto mógłby się o
niego zatroszczyć? Przecież to żal człowieka… Wargi młodzieńca zsiniały lekko z
zimna, a ręce miał skostniałe.
-
Dobry wieczór – odezwał się ochryple. Sklepikarz skinął mu lekko głową. –
Drożdżówkę z malinami poproszę.
-
Dwa złote.
Chłopak
zawahał się chwilę, przygryzając wargę.
-
Tak… - zaczął niepewnie, szczękając zębami. – Tylko że ja nie mam pieniędzy…
Sklepikarz
odłożył gazetę na blat i przyjrzał się uważnie klientowi. Chłopak był potwornie
wychudzony, a do tego przemarznięty. Chyba grzechem byłoby mu nie pozwolić
wziąć sobie drożdżówki za darmo… On jednak najwyraźniej zinterpretował
spojrzenie sprzedawcy inaczej, bo natychmiast przeszedł do wyjaśnień:
-
Proszę zrozumieć… To nie dla mnie, spotkałem taką dziewczynkę, ma może z
dziesięć lat… i ona jest głodna, obiecałem, że…
-
Spokojnie… - przerwał mu mężczyzna i podał mu drożdżówkę. – Weź. Są przecież
święta…
Idiotyczny
argument. Przecież on wcale nie miał świąt, od trzech lat nie miał prawdziwych
świąt! Dziewczynka, dziesięć lat… to tak, jak jego starsza córka. Miała taki
ładny, czysty głos, takie śliczne włoski i taką uroczą buzię… Ale najbardziej
ze wszystkiego to lubił jej radosny śmiech, najbardziej w połączeniu ze słowem
„tato”…
-
Dziękuję – mruknął chłopak. – A czy… czy moglibyśmy może u pana posiedzieć? Tam
jest strasznie zimno…
* * *
Zdarzają
się też ludzie, którzy nienawidzą świąt. Z całego serca chcieliby, żeby tych
cholernych świąt w ogóle nie było. Bo oznaczają one dla nich tylko więcej
roboty. Starsza aspirant Aurora Lisiecka właśnie do takich osób należała. Co
roku przeklinała święta za to, co dzieje się wtedy na drogach, za liczne
wypadki, pijanych kierowców… Oprócz tego zaginięcia, niechciane prezenty w
postaci zwierząt, zamarznięci bezdomni. Wszystko to w okolicy świąt…
Owszem,
jako dziecko przepadała za Bożym Narodzeniem. Pamiętała całą rodzinę
zgromadzoną przy stole, a właściwie trzech stołach, ustawionych w ogromną podkowę.
Pamiętała świeczki, bombki na choince, prezenty… I makówki! Boże, jak ona
uwielbiała makówki! Z resztą wszystko: karpia, pierogi, świąteczne ciasta… To
były piękne czasy, kiedy mieli takie święta… Ale potem rodzina się wykruszyła:
dziadkowie pomarli, rodzeństwo i kuzynostwo powyjeżdżało, czy to za granicę,
czy do innych miast, rodzice się rozwiedli. A jej od jakiegoś czasu wigilia i
święta kojarzyły się tylko z nawałem roboty na komisariacie. Nie potrzebowała
już białego obrusa, choinki i pasterki, przyzwyczaiła się do siedzenia w ten
dzień na służbie. W końcu ktoś musiał, a jej to nie przeszkadzało… W Boga,
który rzekomo miałby narodzić się z dziewicy i tak nie wierzyła. Za dużo było
zła na tym świecie, żeby istniał taki Bóg.
Drzwi
otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich zdyszana, czerwona na twarzy od
mrozu, ciemnowłosa kobieta. Była około czterdziestki, gdzieniegdzie zaczynała
siwieć. Szare oczy szkliły się od łez, a dłonie drżały jej mocno. Nie miała
czapki ani szalika, chociaż noc była wyjątkowo zimna. Wpadła do środka,
chwiejąc się lekko.
-
Mój syn zaginął – wykrztusiła zdławionym przez łzy głosem. Opadła na krzesło
naprzeciwko starszej aspirant i wybuchła gwałtownym szlochem. – Boję się o
niego…
-
Spokojnie… - szepnęła policjantka łagodnie. Wbrew temu, co o niej myślano, była
osobą bardzo wrażliwą i współczującą. – Kiedy go pani ostatni raz widziała?
W
odpowiedzi kobieta zaniosła się płaczem, przyciskając drżące dłonie do twarzy.
Ciemne włosy przykleiły jej się do spoconego karku. Wstrząsały nią spazmatyczne
drgawki, krztusiła się własnymi łzami. Aurora położyła jej delikatnie dłoń na
ramieniu, sięgając przez dzielące je biurko. W policji pracowała już kilka lat
i miała do czynienia z kilkoma zaginięciami. Chwilami każda ludzka tragedia nie
była już osobną tragedią, a tylko kolejną sprawą. Do tego Lisiecka sama nie
miała dzieci, więc nie była pewna, czy w ogóle potrafi okazać zrozpaczonej
matce odpowiednie zrozumienie. Przełknęła ślinę i przelazła przez biurko, by
być bliżej kobiety.
-
Proszę pani?
-
Nie pamiętam… - jęknęła, dławiąc się swoim oddechem. – W listopadzie jeszcze…
Policjantka
zacisnęła usta i zmarszczyła brwi. Nie bardzo rozumiała. Zrozpaczona matka,
która zaczyna szukać swojego dziecka dopiero po miesiącu? Coś jej nie pasowało.
-
Jak to w listopadzie? – spytała, przekrzywiając głowę. Kobieta uspokoiła się
nieco i oderwała dłonie od twarzy, by spojrzeć na Aurorę. Oddychała szybko,
tłumiąc w sobie drgawki, wywołane gwałtownym płaczem.
-
Ja… Ja nie chciałam go wi… widzieć… - wyrzuciła z siebie. – Wyrzuci… łam go z
domu… Ale… się bo… boję, że on za… zamarzł… Mógł zamarznąć… Wca… le nie
chciałam go wyrzucić… On… jst narkomanem…
Policjantka
westchnęła ciężko i zmusiła kobietę do spojrzenia sobie w oczy.
-
Spokojnie… - powtórzyła. – Jeszcze raz i wolniej, dobrze? Pani syn jest
pełnoletni?
Matka
skinęła głową i wbiła wzrok w podłogę. Uspokoiła się trochę i jeszcze raz
powiedziała to, co przed chwilą. Pełnoletni syn narkoman, którego wyrzuciła z
domu za ćpanie, a teraz nie wiedziała, gdzie jest i strasznie się o niego bała.
Nie mogła wytrzymać w sama w domu, w końcu to wigilia! Nic dziwnego, że myślała
właśnie o nim… Bardzo, bardzo żałowała tego, co mu zrobiła i w życiu nie
powtórzyłaby tego błędu… Lisiecka wysłuchała jej w milczeniu i westchnęła
ponownie. Przez chwilę wpatrywała się w okno, za którym świat opanowała mroźna
zima.
-
Zaczęłabym od dworca – powiedziała cicho. – Za godzinę kończę zmianę, poszukamy
go, na razie we dwie, dobrze?
* * *
Mała
miała na imię Beata i uwielbiała śpiewać. Teraz śpiewała im jeszcze raz od nowa
wszystkie kolędy, które znała. Najadła się i nie było jej już zimno. Siedzieli
we trójkę w dworcowym sklepiku, ona, narkoman Wiktor i sklepikarz Krzysztof.
Była zmęczona i bardzo chciało jej się spać, ale nie chciała tego po sobie
pokazać. Spodziewała się, że Wiktor, który wydawał jej się w tej chwili ideałem
starszego brata, kazałby jej się położyć. A ona wcale nie chciała tracić tej
nocy, bo pierwszy raz w życiu miała prawdziwe święta...
-
Twoja mama naprawdę ma na imię tak, jak ja? – zapytała po raz któryś Wiktora.
Uśmiechnął się lekko i skinął głową. Bardzo niewiele mówił, ale nie
przeszkadzało jej to. Był miły. Dobrze zrobiła, że postanowiła dać prezent
akurat jemu. Miała wrażenie, że nikt inny nie ucieszyłby się tak, jak on, z
dwóch cukierków. – A ładna jest?
-
Bardzo ładna…
-
Moja mama nie jest wcale ładna – powiedziała nagle Beata i skrzywiła się
brzydko. Wiedziała, że tak skrzywiona wygląda brzydko, ale nie potrafiła myśleć
o mamie, nie robiąc szpetnych min.
-
Twoi rodzice cię nie szukają? – zainteresował się pan Krzysztof. Wcześniej
opowiadał o swojej córeczce w wieku Beaty i jeszcze innej, młodszej, która
chodziła jeszcze do przedszkola. Pewnie nie rozumiał, jak to możliwe, że jej
rodzice wcale za nią nie tęsknią. Tak samo, jak nie rozumiały tego mamy
koleżanek, u których czasami spała…
-
Nie – odpowiedziała twardo.
-
Dlaczego nie chcesz wrócić do domu?
Spojrzała
na pana Krzysztofa, potem na Wiktora i usiadła z powrotem na stołku, którego
użyczył jej sklepikarz. Przez chwilę milczała, wpatrując się z zainteresowaniem
w podłogę, po czym podniosła w końcu głowę i odparła gorzko:
-
Bo tam wszyscy chleją.
* * *
Dworzec
był prawie pusty o tej godzinie. Zostało tylko paru bezdomnych i narkomanów,
rozlokowali się gdzieś po kątach, siedzieli skuleni, chcąc się ogrzać. Wiktora
wśród nich nie było. Beata czuła, jak pod grubym, zimowym płaszczem jest cała
mokra i spocona. Od środka paraliżował ją zimny strach. Co jeśli faktycznie go
tu znajdą, ale martwego, zamarzniętego na kość? Albo gorzej – zaćpanego na amen.
Nie wiedziała co gorsze, wiedzieć, że nie żyje, czy nie wiedzieć, co się z nim
dzieje. Chciała tylko go zobaczyć, przekonać się, że nic mu nie jest… Gdyby
wiedziała, że jest żywy, byłoby jej lepiej. Umiałaby spać, umiałaby przestać
się zadręczać… Może nawet zdołałaby go namówić na leczenie? Poszedłby jeszcze
raz na odwyk i wróciłby do niej taki, jaki był przed tym wszystkim… Nigdy nie
była dla niego wystarczająco dobrą matką, to wszystko, co się stało to tylko
jej wina…
-
To on? – usłyszała nagle głos policjantki. Drgnęła gwałtownie i spojrzała we
wskazaną stronę. Od ulgi, jaka ją ogarnęła zrobiło jej się niemalże słabo.
Owszem, to był on. Siedział w dworcowym sklepiku z jakąś małą dziewczynką na
kolanach. Wyglądał nawet nieźle, jak na siebie. Nie palił… Kiedy mieszkał z nią
palił praktycznie cały czas. Był wychudzony, a włosy zwisały mu smętnie wokół
twarzy, ale uśmiechał się lekko do dziewczynki i wyglądał na zadowolonego.
-
Wiktor… - szepnęła i podeszła kilka kroków w stronę sklepiku. Odwróciła się w
stronę policjantki. – Żyje… Boże… tak się o niego bałam…
Aurora
poklepała ją lekko po ramieniu. Beata powstrzymała pchające się do oczu łzy, po
czym odwróciła się na pięcie i rzucając przez ramię „chodźmy stąd”, wybiegła z
dworca.
* * *
-
Wiktor, zobacz! – zawołała nagle Beata, podbiegając do drzwi sklepiku. Spojrzał
w tamtą stronę, ale nie zobaczył nic wartego uwagi. Rzucił dziewczynce
zdezorientowane spojrzenie. – Tam była taka piękna pani i patrzyła na nas…
Zmarszczył
brwi i potrząsnął lekko głową.
-
Myślałam, że to twoja mama – dodała ciszej mała. Zacisnął zęby i zamrugał
szybko. Tak, on też tak przez chwilę pomyślał. Ale przecież jego matka już go
nie chciała. Powiedziała mu to prosto w oczy! Nie chciała go. Dlaczego miałaby
go szukać?
-
Nie, to nie ona… - odrzekł ponuro. Beata pokiwała głową i westchnęła smutno.
Położyła na moment dłoń na jego dłoni, jakby chciała go pocieszyć. Uśmiechnął
się na znak, że nic mu nie jest. Chwilę później rozpromieniła się. Sklepikarz
dał jej jeszcze jednego darmowego batonika, czochrając jej jasne włosy.
Rozpieszczał ją tego wieczoru, tak, jakby rozpieszczał własną córkę, gdyby był
w domu.
-
Zaśpiewam wam coś jeszcze – powiedziała radośnie i zmierzyła ich obu wzrokiem,
sprawdzając, czy obaj na nią patrzą. – Śpiewałam to w szkole…
Odchrząknęła,
po czym zrobiła profesjonalną minę, wzięła głęboki oddech i zaczęła śpiewać
czystym, wysokim głosem:
-
A nadzieja znów wstąpi w nas, nieobecnych pojawią się cienie…
I na koniec kolęda, którą śpiewała Beata. Nie wiem, kiedy oduczę
się płakać, podczas słuchania tego, w każdym razie moja reputacja właśnie legła
w gruzach po raz kolejny.
Wesołych świąt!
Niesamowite. Takie prawdziwe, inne spojrzenie na święta. Bo jednak święta to nir jest cudowny moment. Raczej zdradliwy i ironiczny. Nie potrafię napisać nic ambitniejszego. Świetny tekst. Gratulacje.
OdpowiedzUsuńAle święta są właśnie magiczne i cudowne, wtedy ludzie są wobec siebie cieplejsi ;)
UsuńJest wielu samotnych i opuszczonych serc, ale tekst pokazuje właśnie, że każdy jest dla kogoś ważny... A w każdym razie tak zakładałam.
Cieszę się, że tekst się podobał ;]
No i co ja mogę powiedzieć... Przecież sama wiesz, że świetnie piszesz;D Co prawda preferuję raczej bardziej pozytywne rzeczy do czytania, ale cóż, life is brutal. Poza tym to się bardzo dobrze czytało:)
OdpowiedzUsuńTobie również życzę wesołych świąt:)
A Japonię i Twojego mikroba postaram się wysłać zaraz po świętach;D
Coś pozytywnego zawsze się znajdzie, nawet w tekstach do płakania xd
UsuńAdnik czeka na Japonię, ale bardzo cierpliwie ;] na pewno ją ucieszy już to, że dostanie coś pocztą xd
Pozdrawiam bardzo!
Czemu smutamy w Wigilię?
OdpowiedzUsuńNie smutamy, wzruszamy się ;)
UsuńPostanowiłam sobie, że znajdę to zdanie, które było inspiracją do napisania tego tekstu, ale potem, kiedy już zaczęłam czytać, zapomniałam o tym.
OdpowiedzUsuńŚwięta dla wielu osób wcale nie są szczęśliwe. I wcale
nie trzeba tu szukać patologicznych przykładów z pijaństwem i narkomanią. Jest sobie zwykła, "porządna" rodzina. Siedzą przy stole, najedzeni, rozgrzani... Tylko prawie się do siebie nie odzywają. Milczący, każdy w świecie własnych kłopotów... Jeśli czasem się do siebie odezwą, to na jakiś błahy temat, który tak naprawdę nikogo nie interesuje. Siedzą jeden przy drugim, a jednocześnie są sobie tak dalecy. Niektórzy skłóceni wiele lat temu, tylko udają, że dawne rany się zgoiły. Ktoś prowadzi podwójne życie i zastanawia się jak długo uda mu się to ukrywać. Żona atakuje męża za każdym razem, gdy ten się odezwie. I gdzie tu świąteczna atmosfera? Gdzie to bycie lepszym dla innych? Serio, tak to wygląda w typowych, "porządnych" rodzinach? To już więcej pozytywnych uczuć miała trójka zupełnie obcych sobie ludzi siedzących w dworcowym kiosku, niż ta siedząca przy stole najbliższa rodzina. Dobrze znana mi rodzina.
Akurat tu masz sporo racji, że ta trójka z dworca była dla siebie bliższa niż niejedna żona niejednemu mężowi. To smutne, ale święta są okazją do naprawienia pewnych rzeczy. Okazją, z której warto skorzystać...
UsuńA zdanie możesz jeszcze znaleźć, nikt nie zrobił tego przed tobą, a ja chętnie komuś coś wyślę ;)
Naprawdę miło czytało się te wszystkie opowiastki, tylko jak się skończyły to stwierdziłam, że jestem głodna dalszych ich losów. Tak jakbym oglądnęła zwiastun filmu, dobrego filmu. Aż przypomniał mi się polski film "Listy do M.", chyba jakoś tak. Też opowiadał o kilku rodzinach, różnych historiach, różnie spędzanych świętach. O zdaniu myślałam na początku, potem zapomniałam, na końcu, po przeczytaniu wszystkiego ocknęłam się, że "A nadzieja znów wstąpi w nas, nieobecnych pojawią się cienie…" to może być to :D Aczkolwiek mogę się mylić ;)
OdpowiedzUsuńNie, to nie to ;] Nie wiem, czy to coś pomoże, ale zdanie jest czyjąś autentyczną wypowiedzią, która skłoniła mnie do refleksji, której owocem jest ten tekst.
UsuńTaaak, widziałam "Listy...", ale "Love Actually" jest dużo lepsze. Chociaż "Listy..." i tak są dobre jak na polską wersję XD W każdym razie bardzo ciepły i pozytywny film, chociaż skłania do myślenia...
A co do dalszych losów, Wiktor i jego matka odgrywają znaczącą rolę w mojej książce, a opowiadanie nie jest niezgodne z jej fabułą ;]
Zdarzają się też ludzie, którzy nienawidzą świąt. Z całego serca chcieliby, żeby tych cholernych świąt w ogóle nie było. ?
OdpowiedzUsuńWybacz, że daję dwa zdania, ale przynajmniej pierwszy raz od dawna nie jestem anonimem, myślę, że to to, ponieważ to jedno zdanie skłania do refleksji najbardziej (dwa :v ).
Ehh pozdrawia już nie anonimowy Smok z przedmieścia a.k.a Seatherten a.k.a Spellwriter. (dużo mam tych przydomków :v )
Otóż nie xd
UsuńSkłania do refleksji, ale nie to było inspiracją. Mówiłam - chodzi o wypowiedź jednej z postaci (i przy okazji rzeczywistej osoby). Graj dalej ;)
Dla mnie jesteś raczej w ogóle nie anonimowy, wiem jak wyglądasz i gdzie Cię znaleźć xd
Pozdrawiam!
Próbując być anonimem stałem się antyanonimem :v
UsuńA co powiesz na to?
"Bo tam wszyscy chleją."
Tak czułam, że to Ty na to wpadniesz ;] Gratuluję XD
UsuńAdres proszę na GG, nie będę Ci nosić nagrody do kościoła...
http://m.youtube.com/watch?v=9QS0q3mGPGg
UsuńNo Alu, Alu... :)
OdpowiedzUsuńTo jest piękne!
OdpowiedzUsuńNie wiem co napisać, to jest tak wzruszające że żadne słowa tego nie opiszą. <3
Nawet jakby było się do czego przyczepić, to tego nie widzę. To jest za piękne żeby to widzieć.
Cóż... nie wiem, czy zasługuję na aż tak płomienne uznanie, niemniej dziękuję i kłaniam się nisko ;]
Usuń