poniedziałek, 23 grudnia 2013

Kolęda Najsamotniejszych

Witam Was, koty!
Jak Wam idą przygotowania do świąt? Pierniczki upieczone? Choinka ubrana? Pochwalę się Wam, że dzisiaj wieszałam na balkonie lampki i używałyśmy do tego z siostrą tak niekonwencjonalnych narzędzi, że nie wiem, co sobie musieli pomyśleć ludzie na dole… W każdym razie prawdziwy mistrz umie wykorzystać szablę na tysiąc sposobów ;]
Mam dzisiaj dla Was coś świątecznego. Twór pochodzi jeszcze z zeszłego roku, bo w tym nie miałam kiedy napisać czegoś nowego, ale planuję rozwinąć ten temat. Może trochę bardziej romantycznie… Niemniej, przed państwem coś w rodzaju opowieści wigilijnej spod mojej własnej, powycieranej klawiatury. Przez uczestników warsztatów literackich rok temu zostało to sklasyfikowane jako ciepłe i pozytywne. Inspiracją było pewne zdanie, które pojawia się w tekście (tego, kto zgadnie, które to zdanie, poproszę o adres i wyślę mu coś fajnego!). Skłoniło mnie ono do pomyślenia o tych, którzy są sami nie tylko w wigilię, ale i całe życie. Brzmi to może zbyt górnolotnie i ckliwie, ale tak właśnie było…
No, nie gadam więcej, tylko zapraszam Was na Kolędę Najsamotniejszych.


Dawno już nie czuł się tak podle. Najokropniejszy wieczór jego życia. Równie potwornie zapowiadała się noc. O nie, nie dlatego, że noc była tu najgorszą porą doby. Nie dlatego, że ofiarą nocy padło tutaj już wielu… To chyba kwestia tej szczególnej daty. Skrzywił się nieznacznie, opierając głowę o ścianę i wzdychając ciężko. Szczególna data? Prychnął cicho i potrząsnął głową. Nie, ona nigdy nie była szczególna, nie dla niego… Przecież nic się nigdy nie stało. Zwierzęta nie mówiły ludzkim głosem, a Bóg się nie urodził… Może dla innych ludzi tak, ale nie dla niego. Omiótł obojętnym wzrokiem główną halę dworca. Dzień jak co dzień, co z tego, że z głośników pomiędzy zapowiedziami pociągów płynęły ciepłe nuty osławionego „Last Christmas” zakłócane metalicznym szumem starego sprzętu? Może trochę mniej ludzi biegło na perony, może trochę mniej przyjeżdżało, skądkolwiek. Wigilia. Niezwykły wieczór… Rodzinny, pełen ciepła… Przymknął oczy i podciągnął nogi pod siebie. Było mu zimno, ale to przecież nic nowego. Zimno towarzyszyło mu praktycznie cały czas. Kto by dbał o obszarpanych i brudnych mieszkańców dworca, kto by myślał o tym, że zima skutecznie przetrzebia ich szeregi? Czasami trochę się bał, że tu zamarznie. Miał tylko cienką, starą kurtkę wiatrówkę i równie starą, naddartą miejscami bluzę. Ale częściej myślał o tym, czy nie lepiej byłoby zamarznąć… Tylko by zasnął, to takie łatwe, takie przyjemne… Zasnąć i na tym koniec. Nigdy więcej zimna, nigdy więcej bólu, nigdy więcej głodu. I nigdy więcej zastanawiania, co by było, gdyby ktoś go kochał…

* * *

W pomieszczeniu unosił się ostry zapach lakieru do paznokci. Malowała je na czerwono. Czerwień… Kojarzyła jej się bardziej z jej poprzednim życiem, z burdelem, niż ze świętami. A jednak święta pełne były czerwieni. Nie rozumiała dlaczego. Rozejrzała się ze smutkiem po pokoju i westchnęła cicho. W telewizji leciał jakiś świąteczny film o miłości, obok migała choinka. Ubrała choinkę! Po co, dlaczego? Dla kogo? Przecież i tak miała spędzić ten wieczór sama… Tak bardzo, bardzo sama! Potrząsnęła głową i jęknęła cicho, wstając gwałtownie od stołu. Miała ochotę kopnąć tę choinkę, potrzaskać te cholerne bombki na niej, wyrzucić to wszystko, pozbyć się tego. Do oczu napłynęły jej łzy, więc przycisnęła dłonie ze świeżo pomalowanymi paznokciami do powiek, aby się nie rozpłakać. Nic to nie dało. Po jej policzkach polały się słone krople, rozmazując pieczołowity makijaż, wykonany dla nikogo. Tak źle było jej dzisiaj, tak źle w tę zimową, mroźną noc! Gdyby to był chociaż inny dzień, a nie Wigilia… Może byłoby inaczej… Chociaż czy mogło być inaczej? Przecież codziennie czuła się tak samo samotnie i tak samo parszywie.
- Spokojnie – syknęła ze złością, zwracając się sama do siebie. – Ogarnij się, wszystko jest w porządku… wszystko jest…
Jakby coś w niej pękło. Osunęła się na podłogę, krztusząc się własnym szlochem, którym nagle wybuchła. Całym jej ciałem wstrząsały dreszcze, podczas gdy choinka stała niewzruszona tuż obok. Tak samotna i tak nieszczęśliwa jak dziś nie czuła się już dawno. Szczęśliwa czuła się jeszcze dawniej, tak dawno, że zapomniała już, co to znaczy cieszyć się życiem, co to znaczy obecność kogoś bliskiego obok. A miała przecież kogoś bliskiego. Miała, ale zawiodła go. Porzuciła… A mógł spędzać te święta razem z nią, mogli we dwójkę wpatrywać się w telewizor i siedzieć nad kawałkiem karpia. Jego na pewno irytowałaby migająca choinka i cały wieczór kombinowałby, jak ją postawić tak, żeby lampki nie przeszkadzały w oglądaniu filmu. I miałby pierwsze prawdziwe święta. Jak mogła mu to odebrać? Teraz nie wiedziała nawet, gdzie mogłaby go szukać… I czy w ogóle miałaby kogo szukać, przecież od przynajmniej dwóch tygodni w mieście panowały siarczyste mrozy… Było jej zimno na samą myśl, że mógłby zamarznąć gdzieś, samotny i opuszczony, przekonany, że nic dla niej nie znaczy. A przecież myślała o nim każdego dnia! I tak bardzo chciałaby odwołać to, co mu powiedziała, kiedy widzieli się po raz ostatni…

* * *

Drgnął gwałtownie, gdy ktoś szturchnął go lekko w ramię. Musiał na chwilę zasnąć. Teraz otworzył oczy i rozejrzał się zdezorientowanym wzrokiem dookoła siebie. Prawie krzyknął, widząc przed sobą małą, może dziesięcioletnią blondyneczkę w ogromnych, szarych kozakach z futerkiem, owiniętą szczelnie kocem. Widząc, że się obudził, dziewczynka uśmiechnęła się lekko i usiadła obok niego.
- Przyniosłam ci prezent – powiedziała z przekonaniem i wyciągnęła rękę spod koca. W dłoni ściskała słodycze, które teraz włożyła mu w rękę, uśmiechając się nieco szerzej. – Wesołych świąt.
- Yyy… ja… dziękuję… - wyksztusił, przyglądając się z zaskoczeniem dwóm zgniecionym nieco czekoladkom, które mu dała. Coś w gardle dławiło go dziwnie, a pod powiekami poczuł nagle osobliwe pieczenie, jakby chciało mu się płakać. Pociągnął głośno nosem i na chwilę przycisnął palce do oczu. – Ale ja nie mam nic dla ciebie… - odezwał się cicho, patrząc w przyglądające mu się uważnie jasnoniebieskie oczy. Mała była prześliczna, przypominała małego aniołka, którego widział kiedyś na obrazku w podręczniku do religii, jeszcze w podstawówce. Kiedyś słyszał, że w wigilię aniołki przynoszą ludziom prezenty i pocieszają ich, żeby nie byli samotni. Uśmiechnął się lekko, a ona natychmiast odwzajemniła uśmiech.
- Możesz mnie przytulić? – spytała po upływie paru sekund. Kiwnął głową i przygarnął ją niezgrabnie do siebie, pozwalając jej wtulić się w jego brudną, starą bluzę. Delikatnie poprawił koc, który zsunął jej się z ramion. Pod spodem miała na sobie jedynie gruby, fioletowy polar i białe rajstopy. Drżała lekko z zimna. Przycisnął ją do siebie mocniej, usiłując chociaż trochę ją ogrzać, chociaż sam był zmarznięty na kość.
- Gdzie są twoi rodzice? – wychrypiał po chwili. Dziewczynka spojrzała na niego ze zdziwieniem, po czym wzruszyła ramionami.
- W domu – odparła ponuro. Przygryzł lekko wargę i podciągnął koc tak, żeby miała go też na głowie. Ktoś kiedyś mówił, że przez głowę ucieka najwięcej ciepła i jeśli nie nosi się czapki, można szybko zachorować.
- A ty czemu nie jesteś z nimi? – spytał, ponownie pozwalając jej oprzeć się o siebie. Wyciągnęła przed siebie stopy w wielkich butach i rozsiadła się wygodnie. Na pewno było jej zimno, ale nie aż tak jak jemu… Ile dałby teraz za choćby kawałek koca!
- Nie chcę – odparła cicho. – Jestem głodna… - dodała, przymykając oczy.
- Przyniosę ci coś do jedzenia…
Wstał powoli i uśmiechnął się do niej. Nogi miał zdrętwiałe z zimna, a stopy w dziurawych, rozdeptanych trampkach były chyba całkiem odmrożone. Przeszukał kieszenie w poszukiwaniu pieniędzy, ale nie znalazł ani grosza. Skrzywił się lekko i ruszył w stronę dworcowego kiosku, nakazując jej na odchodnym nie ruszać się z miejsca.

* * *

Kto nie byłby zły, gdyby kazano mu siedzieć w robocie właśnie w wigilię? I do tego nie mógł nic z tym zrobić, w końcu praca piechotą nie chodzi, a warto, żeby rodzina miała co do ust włożyć… Zatem siedział tam, w całodobowym, dworcowym sklepiku, który w ogóle nie powinien działać w taki dzień. Siedział i zaciskał ręce na czytanej gazecie, nie mogąc skupić się na artykule. Głos Miasta… Lubił tę gazetę, szczególnie reportaże Barbary Ostrowskiej. Kobieta miała świetne pióro! Niemniej teraz nie porywał go reportaż, teraz chciałby być w domu, z żoną i z dziewczynkami… Nie mógł wybaczyć sobie, że trzecią już wigilię spędzają same, bo on musi pracować. A przecież to taki niezwykły dzień… Tak bardzo chciałby podzielić się z nimi wreszcie opłatkiem, po tym, jak wspólnie czekałby z nimi na pierwszą gwiazdkę…
Aż podskoczył z zaskoczenia, kiedy nad wejściem zadźwięczał dzwoneczek, oznajmujący przybycie klienta. Bo któż mógłby chcieć czegoś w sklepiku na dworcu o dwudziestej drugiej, w wigilię? Zamrugał gwałtownie, mierząc klienta wzrokiem. Znał go z widzenia, włóczył się po dworcu od jakiegoś czasu, ćpun i złodziej, jak wszyscy stali bywalcy. Długie, brudne włosy sięgały mu do połowy pleców, a ubrany był w stare, poniszczone i na pewno nieadekwatne do pogody ubrania. Aż się serce ściskało na jego widok, tak żałosny obraz sobą prezentował. Czy to ten chłopak naprawdę nie miał nikogo, kto mógłby się o niego zatroszczyć? Przecież to żal człowieka… Wargi młodzieńca zsiniały lekko z zimna, a ręce miał skostniałe.
- Dobry wieczór – odezwał się ochryple. Sklepikarz skinął mu lekko głową. – Drożdżówkę z malinami poproszę.
- Dwa złote.
Chłopak zawahał się chwilę, przygryzając wargę.
- Tak… - zaczął niepewnie, szczękając zębami. – Tylko że ja nie mam pieniędzy…
Sklepikarz odłożył gazetę na blat i przyjrzał się uważnie klientowi. Chłopak był potwornie wychudzony, a do tego przemarznięty. Chyba grzechem byłoby mu nie pozwolić wziąć sobie drożdżówki za darmo… On jednak najwyraźniej zinterpretował spojrzenie sprzedawcy inaczej, bo natychmiast przeszedł do wyjaśnień:
- Proszę zrozumieć… To nie dla mnie, spotkałem taką dziewczynkę, ma może z dziesięć lat… i ona jest głodna, obiecałem, że…
- Spokojnie… - przerwał mu mężczyzna i podał mu drożdżówkę. – Weź. Są przecież święta…
Idiotyczny argument. Przecież on wcale nie miał świąt, od trzech lat nie miał prawdziwych świąt! Dziewczynka, dziesięć lat… to tak, jak jego starsza córka. Miała taki ładny, czysty głos, takie śliczne włoski i taką uroczą buzię… Ale najbardziej ze wszystkiego to lubił jej radosny śmiech, najbardziej w połączeniu ze słowem „tato”…
- Dziękuję – mruknął chłopak. – A czy… czy moglibyśmy może u pana posiedzieć? Tam jest strasznie zimno…

* * *

Zdarzają się też ludzie, którzy nienawidzą świąt. Z całego serca chcieliby, żeby tych cholernych świąt w ogóle nie było. Bo oznaczają one dla nich tylko więcej roboty. Starsza aspirant Aurora Lisiecka właśnie do takich osób należała. Co roku przeklinała święta za to, co dzieje się wtedy na drogach, za liczne wypadki, pijanych kierowców… Oprócz tego zaginięcia, niechciane prezenty w postaci zwierząt, zamarznięci bezdomni. Wszystko to w okolicy świąt…
Owszem, jako dziecko przepadała za Bożym Narodzeniem. Pamiętała całą rodzinę zgromadzoną przy stole, a właściwie trzech stołach, ustawionych w ogromną podkowę. Pamiętała świeczki, bombki na choince, prezenty… I makówki! Boże, jak ona uwielbiała makówki! Z resztą wszystko: karpia, pierogi, świąteczne ciasta… To były piękne czasy, kiedy mieli takie święta… Ale potem rodzina się wykruszyła: dziadkowie pomarli, rodzeństwo i kuzynostwo powyjeżdżało, czy to za granicę, czy do innych miast, rodzice się rozwiedli. A jej od jakiegoś czasu wigilia i święta kojarzyły się tylko z nawałem roboty na komisariacie. Nie potrzebowała już białego obrusa, choinki i pasterki, przyzwyczaiła się do siedzenia w ten dzień na służbie. W końcu ktoś musiał, a jej to nie przeszkadzało… W Boga, który rzekomo miałby narodzić się z dziewicy i tak nie wierzyła. Za dużo było zła na tym świecie, żeby istniał taki Bóg.
Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich zdyszana, czerwona na twarzy od mrozu, ciemnowłosa kobieta. Była około czterdziestki, gdzieniegdzie zaczynała siwieć. Szare oczy szkliły się od łez, a dłonie drżały jej mocno. Nie miała czapki ani szalika, chociaż noc była wyjątkowo zimna. Wpadła do środka, chwiejąc się lekko.
- Mój syn zaginął – wykrztusiła zdławionym przez łzy głosem. Opadła na krzesło naprzeciwko starszej aspirant i wybuchła gwałtownym szlochem. – Boję się o niego…
- Spokojnie… - szepnęła policjantka łagodnie. Wbrew temu, co o niej myślano, była osobą bardzo wrażliwą i współczującą. – Kiedy go pani ostatni raz widziała?
W odpowiedzi kobieta zaniosła się płaczem, przyciskając drżące dłonie do twarzy. Ciemne włosy przykleiły jej się do spoconego karku. Wstrząsały nią spazmatyczne drgawki, krztusiła się własnymi łzami. Aurora położyła jej delikatnie dłoń na ramieniu, sięgając przez dzielące je biurko. W policji pracowała już kilka lat i miała do czynienia z kilkoma zaginięciami. Chwilami każda ludzka tragedia nie była już osobną tragedią, a tylko kolejną sprawą. Do tego Lisiecka sama nie miała dzieci, więc nie była pewna, czy w ogóle potrafi okazać zrozpaczonej matce odpowiednie zrozumienie. Przełknęła ślinę i przelazła przez biurko, by być bliżej kobiety.
- Proszę pani?
- Nie pamiętam… - jęknęła, dławiąc się swoim oddechem. – W listopadzie jeszcze…
Policjantka zacisnęła usta i zmarszczyła brwi. Nie bardzo rozumiała. Zrozpaczona matka, która zaczyna szukać swojego dziecka dopiero po miesiącu? Coś jej nie pasowało.
- Jak to w listopadzie? – spytała, przekrzywiając głowę. Kobieta uspokoiła się nieco i oderwała dłonie od twarzy, by spojrzeć na Aurorę. Oddychała szybko, tłumiąc w sobie drgawki, wywołane gwałtownym płaczem.
- Ja… Ja nie chciałam go wi… widzieć… - wyrzuciła z siebie. – Wyrzuci… łam go z domu… Ale… się bo… boję, że on za… zamarzł… Mógł zamarznąć… Wca… le nie chciałam go wyrzucić… On… jst narkomanem…
Policjantka westchnęła ciężko i zmusiła kobietę do spojrzenia sobie w oczy.
- Spokojnie… - powtórzyła. – Jeszcze raz i wolniej, dobrze? Pani syn jest pełnoletni?
Matka skinęła głową i wbiła wzrok w podłogę. Uspokoiła się trochę i jeszcze raz powiedziała to, co przed chwilą. Pełnoletni syn narkoman, którego wyrzuciła z domu za ćpanie, a teraz nie wiedziała, gdzie jest i strasznie się o niego bała. Nie mogła wytrzymać w sama w domu, w końcu to wigilia! Nic dziwnego, że myślała właśnie o nim… Bardzo, bardzo żałowała tego, co mu zrobiła i w życiu nie powtórzyłaby tego błędu… Lisiecka wysłuchała jej w milczeniu i westchnęła ponownie. Przez chwilę wpatrywała się w okno, za którym świat opanowała mroźna zima.
- Zaczęłabym od dworca – powiedziała cicho. – Za godzinę kończę zmianę, poszukamy go, na razie we dwie, dobrze?

* * *

Mała miała na imię Beata i uwielbiała śpiewać. Teraz śpiewała im jeszcze raz od nowa wszystkie kolędy, które znała. Najadła się i nie było jej już zimno. Siedzieli we trójkę w dworcowym sklepiku, ona, narkoman Wiktor i sklepikarz Krzysztof. Była zmęczona i bardzo chciało jej się spać, ale nie chciała tego po sobie pokazać. Spodziewała się, że Wiktor, który wydawał jej się w tej chwili ideałem starszego brata, kazałby jej się położyć. A ona wcale nie chciała tracić tej nocy, bo pierwszy raz w życiu miała prawdziwe święta...
- Twoja mama naprawdę ma na imię tak, jak ja? – zapytała po raz któryś Wiktora. Uśmiechnął się lekko i skinął głową. Bardzo niewiele mówił, ale nie przeszkadzało jej to. Był miły. Dobrze zrobiła, że postanowiła dać prezent akurat jemu. Miała wrażenie, że nikt inny nie ucieszyłby się tak, jak on, z dwóch cukierków. – A ładna jest?
- Bardzo ładna…
- Moja mama nie jest wcale ładna – powiedziała nagle Beata i skrzywiła się brzydko. Wiedziała, że tak skrzywiona wygląda brzydko, ale nie potrafiła myśleć o mamie, nie robiąc szpetnych min.
- Twoi rodzice cię nie szukają? – zainteresował się pan Krzysztof. Wcześniej opowiadał o swojej córeczce w wieku Beaty i jeszcze innej, młodszej, która chodziła jeszcze do przedszkola. Pewnie nie rozumiał, jak to możliwe, że jej rodzice wcale za nią nie tęsknią. Tak samo, jak nie rozumiały tego mamy koleżanek, u których czasami spała…
- Nie – odpowiedziała twardo.
- Dlaczego nie chcesz wrócić do domu?
Spojrzała na pana Krzysztofa, potem na Wiktora i usiadła z powrotem na stołku, którego użyczył jej sklepikarz. Przez chwilę milczała, wpatrując się z zainteresowaniem w podłogę, po czym podniosła w końcu głowę i odparła gorzko:
- Bo tam wszyscy chleją.

* * *

Dworzec był prawie pusty o tej godzinie. Zostało tylko paru bezdomnych i narkomanów, rozlokowali się gdzieś po kątach, siedzieli skuleni, chcąc się ogrzać. Wiktora wśród nich nie było. Beata czuła, jak pod grubym, zimowym płaszczem jest cała mokra i spocona. Od środka paraliżował ją zimny strach. Co jeśli faktycznie go tu znajdą, ale martwego, zamarzniętego na kość? Albo gorzej – zaćpanego na amen. Nie wiedziała co gorsze, wiedzieć, że nie żyje, czy nie wiedzieć, co się z nim dzieje. Chciała tylko go zobaczyć, przekonać się, że nic mu nie jest… Gdyby wiedziała, że jest żywy, byłoby jej lepiej. Umiałaby spać, umiałaby przestać się zadręczać… Może nawet zdołałaby go namówić na leczenie? Poszedłby jeszcze raz na odwyk i wróciłby do niej taki, jaki był przed tym wszystkim… Nigdy nie była dla niego wystarczająco dobrą matką, to wszystko, co się stało to tylko jej wina…
- To on? – usłyszała nagle głos policjantki. Drgnęła gwałtownie i spojrzała we wskazaną stronę. Od ulgi, jaka ją ogarnęła zrobiło jej się niemalże słabo. Owszem, to był on. Siedział w dworcowym sklepiku z jakąś małą dziewczynką na kolanach. Wyglądał nawet nieźle, jak na siebie. Nie palił… Kiedy mieszkał z nią palił praktycznie cały czas. Był wychudzony, a włosy zwisały mu smętnie wokół twarzy, ale uśmiechał się lekko do dziewczynki i wyglądał na zadowolonego.
- Wiktor… - szepnęła i podeszła kilka kroków w stronę sklepiku. Odwróciła się w stronę policjantki. – Żyje… Boże… tak się o niego bałam…
Aurora poklepała ją lekko po ramieniu. Beata powstrzymała pchające się do oczu łzy, po czym odwróciła się na pięcie i rzucając przez ramię „chodźmy stąd”, wybiegła z dworca.

* * *

- Wiktor, zobacz! – zawołała nagle Beata, podbiegając do drzwi sklepiku. Spojrzał w tamtą stronę, ale nie zobaczył nic wartego uwagi. Rzucił dziewczynce zdezorientowane spojrzenie. – Tam była taka piękna pani i patrzyła na nas…
Zmarszczył brwi i potrząsnął lekko głową.
- Myślałam, że to twoja mama – dodała ciszej mała. Zacisnął zęby i zamrugał szybko. Tak, on też tak przez chwilę pomyślał. Ale przecież jego matka już go nie chciała. Powiedziała mu to prosto w oczy! Nie chciała go. Dlaczego miałaby go szukać?
- Nie, to nie ona… - odrzekł ponuro. Beata pokiwała głową i westchnęła smutno. Położyła na moment dłoń na jego dłoni, jakby chciała go pocieszyć. Uśmiechnął się na znak, że nic mu nie jest. Chwilę później rozpromieniła się. Sklepikarz dał jej jeszcze jednego darmowego batonika, czochrając jej jasne włosy. Rozpieszczał ją tego wieczoru, tak, jakby rozpieszczał własną córkę, gdyby był w domu.
- Zaśpiewam wam coś jeszcze – powiedziała radośnie i zmierzyła ich obu wzrokiem, sprawdzając, czy obaj na nią patrzą. – Śpiewałam to w szkole…
Odchrząknęła, po czym zrobiła profesjonalną minę, wzięła głęboki oddech i zaczęła śpiewać czystym, wysokim głosem:

- A nadzieja znów wstąpi w nas, nieobecnych pojawią się cienie…



I na koniec kolęda, którą śpiewała Beata. Nie wiem, kiedy oduczę się płakać, podczas słuchania tego, w każdym razie moja reputacja właśnie legła w gruzach po raz kolejny. 

Wesołych świąt!

18 komentarzy:

  1. Niesamowite. Takie prawdziwe, inne spojrzenie na święta. Bo jednak święta to nir jest cudowny moment. Raczej zdradliwy i ironiczny. Nie potrafię napisać nic ambitniejszego. Świetny tekst. Gratulacje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale święta są właśnie magiczne i cudowne, wtedy ludzie są wobec siebie cieplejsi ;)
      Jest wielu samotnych i opuszczonych serc, ale tekst pokazuje właśnie, że każdy jest dla kogoś ważny... A w każdym razie tak zakładałam.
      Cieszę się, że tekst się podobał ;]

      Usuń
  2. No i co ja mogę powiedzieć... Przecież sama wiesz, że świetnie piszesz;D Co prawda preferuję raczej bardziej pozytywne rzeczy do czytania, ale cóż, life is brutal. Poza tym to się bardzo dobrze czytało:)
    Tobie również życzę wesołych świąt:)
    A Japonię i Twojego mikroba postaram się wysłać zaraz po świętach;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś pozytywnego zawsze się znajdzie, nawet w tekstach do płakania xd
      Adnik czeka na Japonię, ale bardzo cierpliwie ;] na pewno ją ucieszy już to, że dostanie coś pocztą xd
      Pozdrawiam bardzo!

      Usuń
  3. Postanowiłam sobie, że znajdę to zdanie, które było inspiracją do napisania tego tekstu, ale potem, kiedy już zaczęłam czytać, zapomniałam o tym.
    Święta dla wielu osób wcale nie są szczęśliwe. I wcale
    nie trzeba tu szukać patologicznych przykładów z pijaństwem i narkomanią. Jest sobie zwykła, "porządna" rodzina. Siedzą przy stole, najedzeni, rozgrzani... Tylko prawie się do siebie nie odzywają. Milczący, każdy w świecie własnych kłopotów... Jeśli czasem się do siebie odezwą, to na jakiś błahy temat, który tak naprawdę nikogo nie interesuje. Siedzą jeden przy drugim, a jednocześnie są sobie tak dalecy. Niektórzy skłóceni wiele lat temu, tylko udają, że dawne rany się zgoiły. Ktoś prowadzi podwójne życie i zastanawia się jak długo uda mu się to ukrywać. Żona atakuje męża za każdym razem, gdy ten się odezwie. I gdzie tu świąteczna atmosfera? Gdzie to bycie lepszym dla innych? Serio, tak to wygląda w typowych, "porządnych" rodzinach? To już więcej pozytywnych uczuć miała trójka zupełnie obcych sobie ludzi siedzących w dworcowym kiosku, niż ta siedząca przy stole najbliższa rodzina. Dobrze znana mi rodzina.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat tu masz sporo racji, że ta trójka z dworca była dla siebie bliższa niż niejedna żona niejednemu mężowi. To smutne, ale święta są okazją do naprawienia pewnych rzeczy. Okazją, z której warto skorzystać...
      A zdanie możesz jeszcze znaleźć, nikt nie zrobił tego przed tobą, a ja chętnie komuś coś wyślę ;)

      Usuń
  4. Naprawdę miło czytało się te wszystkie opowiastki, tylko jak się skończyły to stwierdziłam, że jestem głodna dalszych ich losów. Tak jakbym oglądnęła zwiastun filmu, dobrego filmu. Aż przypomniał mi się polski film "Listy do M.", chyba jakoś tak. Też opowiadał o kilku rodzinach, różnych historiach, różnie spędzanych świętach. O zdaniu myślałam na początku, potem zapomniałam, na końcu, po przeczytaniu wszystkiego ocknęłam się, że "A nadzieja znów wstąpi w nas, nieobecnych pojawią się cienie…" to może być to :D Aczkolwiek mogę się mylić ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to nie to ;] Nie wiem, czy to coś pomoże, ale zdanie jest czyjąś autentyczną wypowiedzią, która skłoniła mnie do refleksji, której owocem jest ten tekst.
      Taaak, widziałam "Listy...", ale "Love Actually" jest dużo lepsze. Chociaż "Listy..." i tak są dobre jak na polską wersję XD W każdym razie bardzo ciepły i pozytywny film, chociaż skłania do myślenia...
      A co do dalszych losów, Wiktor i jego matka odgrywają znaczącą rolę w mojej książce, a opowiadanie nie jest niezgodne z jej fabułą ;]

      Usuń
  5. Zdarzają się też ludzie, którzy nienawidzą świąt. Z całego serca chcieliby, żeby tych cholernych świąt w ogóle nie było. ?
    Wybacz, że daję dwa zdania, ale przynajmniej pierwszy raz od dawna nie jestem anonimem, myślę, że to to, ponieważ to jedno zdanie skłania do refleksji najbardziej (dwa :v ).

    Ehh pozdrawia już nie anonimowy Smok z przedmieścia a.k.a Seatherten a.k.a Spellwriter. (dużo mam tych przydomków :v )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Otóż nie xd
      Skłania do refleksji, ale nie to było inspiracją. Mówiłam - chodzi o wypowiedź jednej z postaci (i przy okazji rzeczywistej osoby). Graj dalej ;)
      Dla mnie jesteś raczej w ogóle nie anonimowy, wiem jak wyglądasz i gdzie Cię znaleźć xd
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Próbując być anonimem stałem się antyanonimem :v
      A co powiesz na to?
      "Bo tam wszyscy chleją."

      Usuń
    3. Tak czułam, że to Ty na to wpadniesz ;] Gratuluję XD
      Adres proszę na GG, nie będę Ci nosić nagrody do kościoła...

      Usuń
    4. http://m.youtube.com/watch?v=9QS0q3mGPGg

      Usuń
  6. No Alu, Alu... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. To jest piękne!
    Nie wiem co napisać, to jest tak wzruszające że żadne słowa tego nie opiszą. <3
    Nawet jakby było się do czego przyczepić, to tego nie widzę. To jest za piękne żeby to widzieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż... nie wiem, czy zasługuję na aż tak płomienne uznanie, niemniej dziękuję i kłaniam się nisko ;]

      Usuń

Czytelnicy