Siemacie,
ludzie!
Co
u Was? U mnie generalnie wszystko po staremu, ale niestety SESJA IS COMING po
raz kolejny, więc moje życie na razie toczy się według schematu „Wstać –
Przetrwać – Iść spać”. I nie, żebym dzisiaj szła imprezować, skądże znowu…
Niemniej,
nie o tym dzisiaj chciałam. Dzisiaj nie będzie żadnego społecznictwa ani
pisania o pisaniu, ani nawet wyśmiewania ludzi i ich absurdalnych zachowań.
Dzisiejszy wpis będzie dość osobisty… mimo to zapraszam ;]
Długo
zastanawiałam się, czy w ogóle to pisać i jaki mam w tym cel, ale… Ale czy ja
zawsze muszę mieć jakiś cel? Doszedłszy (to poprawna forma, ale… uh!) do
wniosku, że absolutnie nie zawsze, postanowiłam jednak się z Wami podzielić pewnymi
przemyśleniami. O co chodzi? Generalnie o Opole (i okolice).
Na wstępie od razu powiem, że jestem jak najbardziej zadowolona z
kierunku, jaki wybrałam i nie mam zamiaru przenosić się na inną uczelnię aż do
obronienia licencjatu.
Jeśli
zaś chodzi o samo miasto…
Może
zacznę od początku: miałam iść na studia do Sosnowca. Na ten sam kierunek, ale
rozumiecie, były problemy z wizą i w ogóle… Nie no dobra, to taki joke
sytuacyjny był ;] W każdym razie podziało się tak, że do Sosnowca się nie od
razu dostałam, a do Opola tak. No i w Opolu jest możliwość wyjazdu do Moskwy na
semestr (nie dostałam się, tak BTW), a w Sosnowcu nie. No i tak wyszło.
O
mieście nie wiedziałam nic. Pierwszy raz postawiłam stopę w Opolu, kiedy
przyjechałam z rodzicami zawieźć papiery na studia, nigdy nie planowałam tu
przyjeżdżać, a już na pewno nie mieszkać. Tuż po maturze z angielskiego, kiedy
przyszłam zapłakana do domu, przypomniało mi się, że takie miasto jak Opole
istnieje i że tam też jest uczelnia… no i nic więcej w tym temacie. Nie da się
być bardziej nie-z-Opola niż ja.
Pierwsze
wrażenie? Łaaaał, jaki piękny uniwerek! Bo collegium maius naprawdę robi
wrażenie, ładnie odnowione, zadbane i dopieszczone. Ogólnie miejsca, które
zobaczyłam w to pierwsze przedpołudnie tam, raczej mi się podobały. Jest w
Opolu jakiś kawałek rynku, jakiś placyk, rzeka, galeria handlowa i zasadniczo
nie jest to brzydkie miasto. Trochę gorzej się czułam, kiedy szukałam
mieszkania. Kosztowało mnie to masę stresu, tak naprawdę niepotrzebnego, bo
mogłam, jak się okazało, od razu starać się o akademik. Niemniej, stało się, jak
się stało. Znalazłam mieszkanie. Brzydkie, ciasne, drogie i sześcioosobowe i
chociaż od samego początku widziałam jego wady, byłam w takiej rozsypce
psychicznej, że nie miałam siły szukać niczego innego. Zresztą z współlokatorką
się od razu dogadałam, a na brudne ściany rodzice kupili mi dywaniki do
zawieszenia. No i po wysprzątaniu wyglądało znacznie lepiej… Gorzej było z
współlokatorstwem. Nie było tragedii, ale jedna osoba psująca atmosferę to o
półtorej osoby za dużo . Jeszcze gorzej było, kiedy okazało się, że mieszkanie
kosztuje miesięcznie jeszcze więcej niż miało kosztować. Więc załatwiłam sobie
akademik. Taniej, bliżej, wygodniej…
I
nigdy bym już nie zamieniła akademika na mieszkanie, ale co do współlokatorstwa…
Drodzy
czytelnicy, okłamałam Was. O ile moja współlokatorka z pokoju była naprawdę w
porządku (a w każdym razie była miła), tak jeśli chodzi o sąsiadów, wpadłam z
deszczu pod rynnę. Nie pisałam o nich pełnej prawdy, bo nie chciałam, żeby coś
zostało znalezione i źle zinterpretowane, ale wiedzcie, że gdyby ktoś mi kazał
mieszkać z nimi kolejny rok, chyba bym się pochlastała. Albo tego kogoś.
Napisałam, że chodziło o malutkie dziecko, ale ściemniałam. Ono mi w ogóle nie
przeszkadzało. Przeszkadzała mi niechęć skierowana bez przyczyny w moją stronę,
gapienie się na ręce, komentowanie za plecami (ściany akademika są cienkie) i
czepianie się rzeczy, o których bym nie pomyślała, że można się ich czepiać.
Ale cóż, po prostu do współlokatorów nie miałam szczęścia.
Chodzi
mi właściwie o coś innego. Teraz jest lepiej, bo mieszkam z fajnymi osobami i
nie czuję się tak koszmarnie samotna, ale…
…ale
ja po prostu nie jestem z Opola.
Nie,
nie wiem, na czym to polega i skąd się bierze. Mam wokół siebie ludzi, którzy
od zawsze wiedzieli, że idą na studia do Opola i często tu bywali, bo są z
okolicznych miejscowości. Mam wokół siebie ludzi, którzy pochodzą ze wsi, więc
Opole wydaje im się dużym miastem. Ale ja jestem ze Śląska, więc nie widzę w
Opolu dużego miasta, tylko kawałeczek mapy, który da się w góra trzy godziny
obejść pieszo. Jasne, że nie wzdłuż i wszerz, ale tak z grubsza się da. Czasami
słyszałam, że jak mogę mieszkać w Opolu i nie wiedzieć, gdzie coś jest.
Odpowiadałam automatycznie, że ja tu nie mieszkam, tylko studiuję. Kiedy ktoś
pyta, kiedy wracam do Opola, poprawiam go, choć nie chcę, mówiąc, że wraca się
do domu, a do Opola tylko przyjeżdżam. Bo nie ma dla mnie domu w tym mieście.
I
chociaż nawiązałam tutaj trochę znajomości i nie jest już tak obco, jak na
początku, dalej nie mogę przyzwyczaić się do miasta, które kładzie się spać z
kurami. I chociaż w akademiku też poniekąd lubię przebywać, nie znoszę niedzielnych
wieczorów, kiedy muszę przejść przez to obce, puste miasto, uważając, żeby się
nie potknąć o czarnego kota. I chociaż znam ludzi, którzy tak samo, jak ja, nie
są stąd, a potrafią czuć się tu u siebie i nawet pisać o Opolu, czy utożsamiać
się z jego mieszkańcami, ja nie umiem.
Wydaje
mi się, że mogłabym być Zuzą z Moskwy, z Nowego Jorku, z Londynu, czy nawet z
Warszawy, Krakowa, Poznania, Wrocławia… Zuzą z Opola być nie chcę i nie
potrafię. Cieszę się, że na drugi stopień studiów pójdę gdzie indziej, bo lubię
zmieniać otoczenie i środowisko. Nie wiem, gdzie będę, ale może tam czeka mnie
więcej szczęścia.
To
tyle, mam nadzieję, że nie zanudziłam Was za bardzo.
Pozdrawiam
Was, paskudy moje kochane!
Ja jestem jeszcze bardziej nie-z-Opola niż Ty, o ile to możliwe ;P Nigdy tam nie byłam i raczej się nie wybieram. W sumie, to sama nie wiem gdzie się wybieram. Mieszkam na wsi i gdzie nie pojadę i tak się zgubię, bo mam problemy z ogarnięciem rzeczywistości - jak ktoś mi sypie jakimiś ulicami Lublina to dostaję głupoty, chociaż bywam tam całkiem często, nie kojarzę drogi tam czy gdzie indziej, i w ogóle, świat jest dla mnie taki wielki...
OdpowiedzUsuńA jak myślę o swojej przyszłości, to widzę siebie we Wrocławiu. Nie mam pojęcia czemu tam, bo nie mam o tym mieście najmniejszego pojęcia. Tak mi się coś rzuciło na ten Wrocław i już.
Drugie marzenie to Warszawa, a to z powodu Teatru Roma, ale pewnie wyjdzie tak, że nie ruszę dalej niż do Lublina, czyli 20km od domu...
Jak się widzisz we Wrocławiu, to pewnie Ci się tam spodoba. Ja się nigdy nie widziałam w Opolu i to właśnie jest ta różnica...
UsuńA dojeżdżać na studia to bym nie chciała, a 20 km raczej zmusza do dojeżdżania.
Nie dopuszczam do siebie myśli, że miałabym studiować w Lublinie, o nie! Wolałabym uniknąć przyszłości w moim województwie. Chcę się stąd wyrwać, nie będę tu studiować ani pracować. Mam nadzieję...
UsuńJak chcesz uciekać, to uciekaj, ale wracaj do rodzinnego miejsca na święta i inne takie ;] Ja też nie wiem, czy zostanę w Tychach na wieki wieków amen, ale zawsze będę tam miała dom. Pochodzenie to nie wyrok dożywocia, więc możesz uciec, gdzie tylko chcesz. Ja mam w planach podróże i przygody, zwiedzanie świata... byle tylko mieć gdzie przyjechać do ludzi, którzy mnie kochają.
UsuńJa to chyba podzielę los siostry i skończę w Katowicach. To znaczy studia skończę, bo po studiach to mam szerokie i głębokie (jak kałuża na polu/dworze *niepotrzebne skreślić*) plany. :D
OdpowiedzUsuńMi Opole chyba już zawsze będzie się kojarzyło z rozpaczliwym szukaniem dworca po ćmoku w nadziei, że zdążę go znaleźć, zanim odjedzie mi pociąg^^' Tia... Moja orientacja w terenie...XD
OdpowiedzUsuńJa Wrocław w sumie nawet lubię. Choć i tak zawsze pozostanie dużym miastem daleko od moich kochanych, małych, przytulnych Kęt. I na pewno nie wiążę z nim swojej przyszłości po studiach. Ale nie mogę narzekać, w końcu zawsze mogłam trafić do Krakowa, którego nie trawię z przyczyn "dlatego-że-ponieważ".
Łączę się z Tobą w bólu przedsesjowym^^' A po sesji zapraszam do mnie;)
Pozdrawiam:)
Tak to już jest u goroli droga Alu, że u nich domu nie znajdzie ślązak xD
OdpowiedzUsuńMoże masz uczulenie na Opole czy coś, bo poprawiać kogoś, że wraca się do domu, a do Opola wyjeżdża, to raczej dziwny nawyk. Choć może tak mówię, bo nie znalazłem się w takiej sytuacji :v
Anonimowo, drakun ze Tychów.
W sumie żadna ze mnie ślązaczka, ale mimo wszystko XD
UsuńNie mam alergii na Opole, po prostu tu się wyjeżdża, a do domu się wraca... No powiedz, że nie mam racji!
W zasadzie to nigdy nie byłam w Opolu, zapewne nigdy na dłużej tam nie zostanę, bo nie ma takiej potrzeby. Cóż, wiem o czym mówisz, bo sama pochodzę spod Krakowa, a studiuję w Katowicach (a mam Lubego w Bielsku, więc jestem stworzonkiem rozjazdach :D). Wiem, co oznaczają dojazdy do uczelni, choć w końcu po latach gimnazjum czy liceum, do których musiałam dojeżdżać grubo ponad godzinę, mam w końcu tylko 4 przystanki na uczelnię! Mieszkam sobie w mieszkanku, z 3 innymi babeczkami i jest nam dobrze. Mamy psa, będziemy mieć kota. Nie mam co narzekać :) Też nie odczułam takiej różnicy pt. "nie jesteś ze Śląska", ponieważ stykam się z osobami z różnych części Polski, więc taka nietolerancja Obcych byłaby dziwna. Życzę Ci, abyś wytrwała do licencjatu, późniejszej wspaniałej magisterki i pracy, zapewne w jeszcze innej części Polski.
OdpowiedzUsuńJa się niestety nie mogę wypowiadać na bazie własnych doświadczeń, bo jestem od dziecka "krakoska". Tu chodziłam do przedszkola, podstawówki, gimnazjum, liceum, tu obecnie studiuję. Ah,ah.
OdpowiedzUsuńNiemniej nie zazdroszczę, a widziałam niejednokrotnie jak reagują "tutejsi" (siebie nieskromnie nie zaliczam, bo niejednokrotnie zapewniano mnie, że nie można mi zarzucić nietolerancji) na głupie "na dwór", jak i przyjezdni na nasze "trzy" które brzmi bardziej jak "czy". Mnie złości takie wypominanie inności, bo każdy ma do licha jasnego prawo odrębności, prawo do absolutnej autonomii. I ja się tego nie czepiam, więc niech inni się nie czepiają mnie.
Amen.
Życzę, żeby wszystko się ZAlusiowało.