Witam
serdecznie!
Z
okazji tego, że mam sesję, a na dworze jest 35 stopni w cieniu, jest wpis.
Dosyć dawno mnie nie było, ale musicie mi wybaczyć – miałam ostatnio dużo mniej
czasu niż norma przewiduje. Teraz też nie mam, ale przeczytałam dzisiaj dwie
lektury, padłam na łóżko i nawet nie wiem, kiedy zasnęłam, z czego wnioskuję,
że mózg mi się zamienił w jajko sadzone, więc i tak niczego się nie nauczę ;]
A
dla Was mam taką sobie krótką refleksję związaną z nadciągającą falą upałów.
Zapraszam.
Jak
możemy odczuć, wokół nas płonie świat, topi się asfalt, w piwnicach jest
gorąco. Z wrażenia zaczęłam szukać po internecie informacji, czy przypadkiem
nie umarł ktoś bardzo zły, bo chyba się wrota piekielne otwarły. Internet nic o
tym nie wie, widocznie był to mało znany skurwysyn. Przypomniało mi się
natomiast, że kiedyś czytałam rozpiskę, co się dzieje na świecie w coraz
niższych temperaturach i postanowiłam stworzyć własną. Będzie sucho i
stereotypowo:
+5
stopni – w Europie wschodniej zaczyna się chodzić w wiosennych płaszczach,
Rosjanie wyjeżdżają na dacze.
+9
stopni – Włosi i Hiszpanie wychodzą z domów w kożuchach.
+15
stopni – Polacy hasają w krótkich rękawkach, Rosjanie budują letnie kąpieliska na
rzekach.
+20
stopni – Europa południowa przerzuca się z kożuchów na bluzy, Niemcy piją piwo
w plenerze.
+23
stopnie – Grecy zdejmują czapki, Polacy ciągną nad wodę. W Anglii +4 stopnie i
pada.
+27
stopni – Rosjanie ustawiają budki z zimnym kwasem chlebowym co 3 metry, Włosi
sjestują w ciągu dnia.
+30
stopni – Grecy ogłaszają dwugodzinną sjestę około południa, Polacy wrzucają
kilogramy lodu do każdego napoju, Hiszpanie napieprzają się pomidorami.
+34
stopnie – Rosjanie przenoszą się do piwnic i wychodzą tylko w nocy, Hiszpanie
zaczynają wkładać pomidory do lodówki. W Anglii +7, mgły i przelotne opady
śniegu z deszczem.
+38
stopni – Grecy i Chorwaci grają w badmintona, reszta Europy leży plackiem, w
Rosji ogłoszono stan klęski.
+40
stopni – w Hiszpanii bykom nie chce się gonić turystów, Rosjanie wkładają do
łóżek butelki z lodowatą wodą.
+43
stopnie – Polacy ogłaszają sjestę, w fabryce Fiata zaczyna się kombinować, jak
zamontować klimatyzację na ulicach.
+46
stopni – Rosjanie wyginęli. W Finlandii i Norwegii +15 stopni, pora kończyć
sezon biegów narciarskich.
+50
stopni – Nowosybirsk zjadły robale. Polacy zeszli do kopalni i tam zainstalowali
klimatyzację.
+55
stopni – w Hiszpanii wyginęły byki i uschły pomidory. Grecy zamykają okna na
noc i włączają wiatraki. W Anglii +12 stopni i deszcz.
+60
stopni – eksplodowało piekło, ludziom ścięło białka w oczach.
+63
stopnie – na zdjęciu satelitarnym Europy nie da się odróżnić od Sahary. Polacy
przetrwali w klimatyzowanych kopalniach.
+70
stopni – każdy kto próbował wyjść z kopalni został spopielony. W Anglii +15,
możliwe przejaśnienia.
Nie
wiem, jak Wy, ale ja mam ochotę zakopać się w ziemi. Ten upał powoduje, że
tylko chce mi się spać, a zaczął się akurat wtedy, kiedy postanowiłyśmy z moją
współlokatorką zacząć ćwiczyć. Cały świat przeciwko mnie, kiedy akurat sobie
wymyśliłam, że chcę mieć ładne mięśnie na brzuchu =.=
A
teraz coś bardziej optymistycznego, choć też związanego z upałem. Mianowicie
mam dla was przepis (albo pseudoprzepis) na całkiem przyjemny, orzeźwiający
napój, czyli Alu Ice Tea Green Original. Może komuś się spodoba.
Generalnie
potrzebny jest zaparzacz. Jeśli ktoś nie posiada zaparzacza, wystarczy wziąć
gazę i gumkę recepturkę, następnie zrobić z gazy coś jakby worek i
przytwierdzić gumką do dzbanka. Może być też małe sitko i w sumie cokolwiek,
przez co przeleci woda, a herbata zostanie. Kiedy mamy już zaparzacz, należy
wsypać do niego około 4 łyżeczek zielonej liściastej herbaty (ja tam sypię na
oko, jak wszystko, ale to przepis miał być xd). Można też dorzucić torebkę,
tale będzie gorsze. Do herbaty warto dosypać suszonych owoców. Mogą być w sumie
jakiekolwiek, co kto lubi. Do ostatniej porcji wsypałam kokos (tylko nie ten w
wiórkach! Muszą być kawałki) i dziką różę, w poprzedniej była pomarańcza i
jakieś kwiatki. Jak już mamy mieszankę, gotujemy 1,2 litra wody. Herbatę
zalewamy wodą w temperaturze około 95-7 stopni, to dosyć ważne, żeby nie lać
wrzątku. Parzymy najwyżej 5 minut, potem usuwamy herbatę i zabieramy się za
doprawianie naparu. Jeśli Wasza herbata ma więcej niż jedno parzenie (powinno
być określone gdzieś na opakowaniu), to jej nie wyrzucajcie, ale należałoby ją
zaparzyć ponownie nie później niż za 12 godzin, bo może spleśnieć. Do
doprawienia potrzebna jest cała cytryna, którą można pokroić w plasterki, albo
wycisnąć. Jeśli się wyciska, można też wrzucić do naparu małe kawałki miąższu.
Do dzbanka wsypujemy około dwóch-trzech łyżek cukru i dokładnie mieszamy. Do
tego ja dolewam jeszcze do dwóch łyżek soku malinowego albo malinowo –
lipowego. Można wtedy dać mniej cukru. Napój watro skosztować póki jest ciepły
i jeszcze czegoś dodać, jeśli smak jest w jakiś sposób wybrakowany. Myślę, że
zamiast cytryny można wcisnąć pomarańczę, ale wtedy dać mniej cukru. Do
zielonej herbaty można dodać również czarną, zależy od indywidualnych upodobań.
Ja do swojej dodałam herbatę czarną Duch Orientu i mi smakuje, ale ostrzegam,
że jest dość cierpka i może mieć lekko sianowaty posmak.
Gotowy
napar odstawiamy do wystygnięcia. Kiedy osiągnie pokojową temperaturę (lub
będzie tylko trochę cieplejszy) wrzucamy do niego kilka kostek lodu, lub wstawiamy
do lodówki.
Ice
Tea trzeba wypić w miarę szybko, ponieważ napój nie zawiera żadnych
konserwantów i może się szybko zepsuć.
To
wszystko na dziś, pozdrawiam Was serdecznie i życzę przetrwania upałów ;]